wtorek, 31 sierpnia 2010

Mój TOP TEN - I like it!

Zostałam zaproszona do zabawy przez Ssmagie. Polega ona na tym,że:

- należy napisać, kto  zaprosił do zabawy;
- wymienić 10 rzeczy, które się lubi;
- trzeba zaprosić kolejnych 10 osób i poinformować je w komentarzach o zabawie.

MÓJ TOP TEN - kolejność zupełnie przypadkowa.
1.Lubię cambozolę czosnkową, za którą dam się pokroić!
2.Lubię szum morza, bo mnie uspokaja i sprawia, że cieszę się życiem nad wyraz.
3. Lubię patrzeć na zasypiającą Jagę i całować ją, całować i całować, aż czasem słyszę od niej: "Mamo, już dość!".
4. Lubię spędzać wieczory z moim Małżem, podczas których gramy w karty albo gry planszowe, słuchając muzyki, albo oglądamy filmy...
5. ...Woody'ego Allen'a, które lubię, bo odprężają mnie, bawią niesamowitymi dialogami, a sam Woody swoją fizjonomią i grą aktorską nastraja mnie optymistycznie  nawet w tak deszczowe dni jak dziś.
6.Lubię coś robić: "dekupażyć", "scrapić", jak i aranżować mieszkanko swe i innych - jeśli tego chcą.
7. Lubię czytać, odprężać się przy Chmielewskiej, ale i zadumać przy Dostojewskim - najlepszym pisarzu świata - wg mnie, oczywiście.
8.Lubię czerpać natchnienie i inspirować się tym, co znajdę na Waszych blogach lub po prostu nacieszyć oko pięknymi zdjęciami, pracami, wnętrzami.
9. Lubię pewne miejsce, w którym przez rok byłam najszczęśliwsza na świecie i wierzę, że tam powrócę - bo to jest moje miejsce na ziemi.
10. Lubię robić fotki, bo dzięki nim inaczej patrzę na to, co znajduje się dookoła, a to zdjęcie uwielbiam szczególnie, bo związane jest z punktem trzecim i dziewiątym.
 


Zapraszam zatem do zabawy:Iwę, Konstancję, AgęMD, Yv, Hanję, Elle, Winę, Joasię, Ivonn, Chimerę

sobota, 28 sierpnia 2010

Misz masz, bo... czuję jesień, łazienka zaczyna wyglądać i bywam głodna...

Wróciłam z urlopu i po dwóch tygodniach nic-nie-robienia poczułam wenę i chęć do działania. w tej chwili maluję wszystko, co wpadnie w moje ręce: garderobę, drzwi, skrzynki ogrodowe, butelki (pełne i puste...).
Na prośbę Edi szerzej pokażę moją łazienkę. Mam problem ze zrobieniem fotek, bo  pomieszczenia nie są zbyt duże i do tego oświetlenie nie najlepsze, ale starałam się jak mogłam.
Tak było na początku:


Teraz prezentuje się tak, choć jeszcze nie jest wykończona.



Te drzwiczki sama pomalowałam. Czekają jeszcze na lakier a potem zainstalowanie...

Dziś pojechałam do KWIATONU, by dokupić parę roślinek na mój balkon. Czuję  nadchodzącą już jesień, więc nie mogło zabraknąć wrzosów, no i lawendy, która powinna kwitnąć jeszcze do października.


Od dawna obiecałam mężowi swemu, że zrobię mu cannelloni ze szpinakiem, bo on to uwielbia. Wreszcie dziś miałam natchnienie i wykonałam tę potrawę. Myślałam, że będę miała obiad na dwa dni... zjadł wszystko ;)

Cannelloni ze szpinakiem
  • cannelloni;
  • szpinak mrożony;
  • feta;
  • żółty ser;
  • kilka ząbków czosnku;
  • sos pomidorowy wykonany własnoręcznie lub kupiony w słoiku;
  • sól, pieprz;
Na patelnię wlać odrobinę oleju a następnie zamrożony szpinak, który po rozmrożeniu dusić pod przykryciem przez 5 minut, dodając uprzednio czosnek (ilość według gustu), odrobinę soli, pieprz i rozdrobnioną fetę.
Żaroodporne naczynie skropić oliwą. Surowe (bez wcześniejszego obgotowania) cannelloni faszerować szpinakowym nadzieniem, które wcześniej winno trochę ostygnąć. Oczywiście, można wcześniej włożyć na chwilę makaron do wrzątku, ale ja tego nie praktykuję, bo łatwiej się mi faszeruje. Makaron kładziemy jeden koło drugiego, by się dotykały. Polewamy makaron sosem pomidorowym, nakładamy na  naczynie żaroodporne folię aluminiową i wkładamy do nagrzanego piekarnika. Tak pieczemy ok. 40-50 minut w temp. 180-200 stopni, następnie po tym czasie na wierzch kładziemy utarty wcześniej żółty ser i jeszcze zapiekamy przez 5 minut, by ser się rozpuścił, ale nie spiekł.
Oczywiście, cannelloni można przygotować z różnymi farszami, mięsnymi także.
Smacznego!

Miłego weekendu życzę, a ja wracam do farb i lakierów!

czwartek, 26 sierpnia 2010

Za rok? Wakacje! Znów bedą wakacje!

No tak, żegnałam się z Wami na dwa tygodnie a wróciłam po ponad trzech. To nie moja wina! Okazało się, że załatwienie internetu, to nie taka prosta sprawa. A było to tak...
Zadzwonił pan pod koniec lipca, że chce nam założyć internet. Ja mu na to, że a i owszem, ja chętnie skorzystam z jego propozycji, jednakże właśnie wyjeżdżam na wakacje,  proszę zatem o kontakt po szesnastym sierpnia. Pan rzekł, że oki.
Jestem sobie na morzem, przeżywam rozkosz zajadania się MARCEPANOWYMI lodami, którą nagle przerywa mi brutalnie telefonem pan, przypominając o swej dzikiej chęci założenia mi netu. Mąż porozmawiał z owym i umówił się, by w poniedziałek tygodnia następnego skontaktował się z moją gorszą  połową celem ustalenia konkretnego terminu, ponieważ okazało się, iż oni mogą nam zainstalować ten net jedynie w godzinach 8-16, trzeba zatem z pracy się urwać. W poniedziałek odebrałam znowu telefon, ale tym razem od pani, która wyraziła pragnienie...założenia mi internetu! Rzekłam, że w zeszłym tygodniu już jeden pan dzwonił i miał dziś ustalić wszystko z moim mężem, ble, ble ble...a ona, że o niczym nie wie. OK. Podałam jej namiary do mojego "husbenda". Pańcia zadzwoniła pod wskazany numer i okazało się, że jednak w środy to oni instalują do 18, ale jeszcze to skonsultuje z kolegami... Dnia następnego zadzwonił pan, a że i owszem jutro może zjawić się u nas po 17. Dnia następnego przed godziną 18 otrzymaliśmy telefoniczną informację,  że  nikt się nie zjawi, ale że... pracują również w soboty! Super! Zapraszamy zatem w sobotę. OKI. Pan będzie 8-10.
Sobota. 10.15. Dzwoni pan, że się z deko spóźni. O 11 JUŻ był.  Podłączył nam kabelki, czekamy na livebox, a pan na to, że nie, on tego nie daje, tylko ktoś inny. Od poniedziałku próbowaliśmy skontaktować się z tym kimś innym, by nam ten livebox dostarczył i...już mam net!!!
Pozytywne nastawienie do życia przede wszystkim! 
Urlop spędziłam nad morzem, smażąc się na słońcu do nieprzyzwoitości. Dzięki temu zajęciu, skóra schodziła mi płatami z całego ciała, ale blada nie wróciłam.
Pierwszy tydzień spędziliśmy w miejscowości Wicie - dla tych, którzy chcą odpocząć z dala od ludzi, tłumu - miejsce wspaniałe. Mówiąc wprost, dziura zabita dechami. Ale i tam też byłam świadkiem dialogów.
Zasłyszane.
Syn do ojca: Tato, tato, patrz, jaki mały ptaszek!
Ojciec: To motyl...
***
Tym razem córka do matki:
-Mamo, zobacz, jaki wielki komar!
Matka: to ważka...

Drugi tydzień spędziliśmy z przyjaciółmi w Jarosławcu. Mieście, które nie tylko posiada duuuuużo sklepów w drodze na plażę, plażowiczów, ale i absurdalny zestaw znaków:


My znaleźliśmy jeszcze coś takiego:
Wracając do miejscowości Wicie. 
To, co dla jednych było udręka, dla mnie okazało się cudnym znaleziskiem. Otóż, plaża w tej miejscowości przypominała trochę chorwacką, bo było na niej pełno otoczaków. Ja wyszukiwałam najpiękniejsze, by ozdobić nimi nie tylko dom, ale i akwarium z moimi żółwiami. Ponadto stały się one obiektem do fotografowania, a zdjęcia  te ozdobią ściany naszej chatki...

A! Jeszcze muszę opowiedzieć jedną historię!

Czteroletnia córcia naszych Przyjaciół o pięknym imieniu Julka mówi, leżąc rano w łóżeczku, do mojego męża:
-Wujku, nie mogę chodzić, bo mam lewą nogę od spania.


Na zakończenie dzisiejszego wieczoru...