Dzisiaj pogoda jest mało przyjemna. Słońce schowało się za chmurami, które to zalały się łzami i zamiast pięknej pogody mamy deszczową. A do tego zapowiadają spece do aury, że spadnie temperatura do 10 stopni i padać będzie jeszcze do poniedziałku. Ale najważniejszy mimo tego jest fakt, że świat się obudził, z drzew wystrzeliwują pąki, a kwiaty ubarwiają zieloną trawę. A ja płaczę ze wzruszenia...yyyy...to jest... z powodu alergii.
***
Kiedy przyjechałam tutaj pierwszy raz, kupiłam sobie suszarkę. Taką wypasioną: z kółeczkami, by można ją było łatwo przemieszczać, plastikową, "sążnistą", dzięki czemu była stabilna i pakowna. Jej "drucikoszczebelki" nie rdzewiały ani nie urywały się. Sąsiadki, kiedy wystawiałam ją jeszcze wtedy, gdy posiadałam taras, zazdrośnie spoglądały i pytały, gdzie ja takie cudo kupiłam.
Kiedy ponownie szykowaliśmy się do wyjazdu do Francji, chciałam zabrać ze sobą towarzyszkę mojego prania, choć W. kręcił nosem, bo planował brać jak najmniej rzeczy i kupować wszystko na miejscu. Ja byłam jednak nieprzejednana, aż... kilka dni przed wyjazdem złamała się! Rozpacz przesłoniła mi świat! Byłam przekonana, że to sprawka W., który wolał ją połamać, aniżeli brać do kraju tego francuskiego. Och, co za okrutnik! - myślałam.
Pranie jednak przez te kilka dni robić musiałam. Nie ma lekko. Nie zamierzałam jednak z tego powodu, że mam fanaberie i używać się mi pralki zachciewa na tydzień przed opuszczeniem kraju, kupować nowej suszarki. Brałam zatem patyki bambusowe, usztywniałam miejsce złamania, zaklejając taśmą.
I tym razem sąsiadki spoglądały na mój twór - że tak użyję eufemizmu - "STOJĄCY" na balkonie, ale już nie zazdrośnie...
Przedwczoraj W. wrócił z pracy i nonszalancko rozłożył mi w ogrodzie... suszarkę. Taką, jaką straciłam! Dokładniusieńko! Na jej widok tylko wykrzyknęłam:
-W.! Kocham Cię! Jesteś cudowny! Ba! Najlepszy na świecie!
I teraz zwracam się do wszystkich, a szczególnie panów, którzy twierdzą, że kobiety to tylko chciałyby dostawać klejnoty, drogie perfumy. Otóż nie! Nie tylko o tym marzą. Do szczęścia czasami brakuje im jedynie... suszarki.
***
Jak wiecie, bardzo lubię wszelkie kuchenne gadżety. Nie mam ich za dużo, bo, gdyż, ponieważ, jednakże, aczkolwiek, chciałabym mieć, to nie posiadam gumowych, rozciągających się szafek, tym bardziej kuchni.
Poszliśmy ostatnio do ogrodniczego TYLKO po doniczkę dla Stefana, który trochę przeżył przyjazd tutaj i liście ma mało soczyste, jednak widzę, że niedługo będzie mnie znowu radował kwieciem.
Ale wracając do tematu. Podejrzewam... Nie, ja nawet wiem o tym, że gdyby W. poszedł sam do tegoż sklepu, to by wrócił z donicą jedynie. Pewnie nie taką, jaką ja chciałabym, ale TYLKO z nią. Jednakże z uwagi na fakt, że weszłam tam i ja, nie wyszliśmy JEDYNIE z donicą. Bo oto przechodząc koło działu z AGD natknęłam się na cudne wyciskane foremki do ciasteczek! Nie mogłam ich zostawić w tym zimnym sklepie! Choć trochę, france, drogie były, to już sama nazwa SCRAPCOOKING zobowiązywała je do wzięcia. I to natychmiast.
Ale spotkałam się z niemiłą sytuacją.
Bo otóż, gdy zapowiedziałam mojej Córce, że będziemy razem piekły ciasteczka. Ta zakrzyknęła:
-Ale ja nie chcę z tobą piec!
Pomyślałam sobie wtedy: Ty żmijo! Ty flądro jedna! To ja cię osobiście urodziłam, przez rok i dwa miesiące własną piersią karmiłam, zrzekając się tym samym alkoholu... (No dobra... Tak całkowicie się nie zrzekłam, bo jak już karmiłam pod koniec, jedynie wieczorem do snu, to sobie potem mogłam zaserwować dobre piwo, ale, ale... Nie licytujmy się teraz!) ...a ty teraz ze mną ciasteczek nie chcesz piec?
Zapytałam jednak:
-Purkła? (Dobra. Macie mnie. Wcale nie zadałam pytania po francusku, tylko w ojczystym języku, chciałam jednak swej wypowiedzi dodać zarówno szczyptę dramatyzmu jak i przede wszystkim światowości. Chyba jakieś parcie na monitor mam - jak to młodzież mawia).
A Ona odparła:
-Bo ja chcę wszystko zrobić sama. Wałkować ciasto, wykrawać ciasteczka i kłaść na blaszce.Ty tylko mi ciasto ugnieć i potem daj do piekarnika.
Przemieliłam jedynie w ustach: Sama, sama. Sama to się do nauki weź...
I tak moje nowe zabawki zamiast do mojej, to trafiły do Jagny piaskownicy...
To jeszcze Wam opowiem, jak mnie pokarało. Zaznaczam, że historia bardzo smutna, wręcz wstrząsająca.
Nalałam sobie do ukochanego kubka w kropasy kawę i poszłam do ogrodu sadzić kwiaty. Córka moja - zwana pierworodną - wsiadła na rower i pedałowała blisko mnie i tegoż kubka również. Na początku grzecznie poprosiłam, aby znalazła inną trasę. I tu mam pytanie do rodziców posiadających dzieci w wieku 8+: czy nastąpi taki wiek życia dziecka, które zacznie słyszeć, gdy się mówi do niego o natężeniu 30 - 55 dB? Czy jednak trzeba podnieść do 70dB? W każdym razie ja musiałam podnieść głos z małym ostrzeżeniem:
-Jeżeli wjedziesz w mój ULUBIONY kubek i zbijesz, to wpadnę w matkoszał. Obiecuję!
Odjechała.
Ja podniosłam doniczkę, zahaczyłam o kubek...
Dwa dni później kupiłam nowy. Ale za tamtym tęsknię.
Będąc wciąż przy kulinarnym temacie... Pamiętacie, jak w TYM POŚCIE skarżyłam się, że Dzięcioł znalazł sobie inną jadłodajnię?
Wyobraźcie sobie, że kilka dni temu przylecia.... No właśnie. Nie "Ł" - Pan Dzięcioł, ale dzięki zdjęciu zrobionemu Z BLISKA okazało się, że "ŁA"! Tak, to kobitka jest. Chyba, że poprzednio przylatywał jakiś inny osobnik.
Fotka nie była robiona z aparatu na statywie, tylko starym kodakiem, który ma dobry zoom. I zdjęcie to nie jest wykonane przeze mnie tylko przez W. Zrobił ją "z podpierdółki" (z zaskoczenia) tj. zza winkla kuchennego przy otwartym oknie... Fuksa miał i tyle (Tak, tak. Drga mi oko z zazdrości. Ale i tak Go kocham. Za tę suszarkę. W., nie dzięcioła).
I dla Lucy parę fotek - choć starych - mojego Frania, co to czystym dzieckiem bywa. Czasem. A tak dokładnie to rzadko. Ten flamaster na twarzy i reszcie ciała można sobie do woli zamieniać na wszelkie jedzenie, piach, błoto. Nie zapominając o ubraniu.
A' propos ubierania! Kiedy w środę zapytałam Jagnę, czy musi się czwarty raz przebierać i do tego zakładać do lunchu białą bluzkę, odpowiedziała:
- A cóż ja poradzę, że jestem modnisia?
Tak mnie ostatnio wzięło na wspomnienia, o czym już pisałam dwa posty wcześniej. I tak zaczęłam sobie przypominać stare znajomości i przyjaźnie - spotkania, wspólne przeżywanie dramatów - szczególnie sercowych, pogaduchy całonocne i tak sobie włączyłam ten utwór zespołu założonego przez mojego dawnego Przyjaciela. Jak to dobrze powspominać. mieć co wspominać. Mieć dobre wspomnienia. Mieć przyjaciół i znajomych nawet choćby jedynie na jakimś etapie swego życia. Fajnie jest być Dobrą Wróżką i nawet mimo 1300 km odległości sprawić, że energia dotrze do tej Osoby...
Rozpisałam się dziś, ale skoro w weekend nie napiszę ani jednego słowa, to dziś niech będzie troszkę więcej.
No chyba już czas...na mnie... Dobranoc się z Państwem i ślę pozytywną energię. Wszystkim.
Jagodzianka.
świetne te foremki zwłaszcza ta nadgryziona :) ah te Zosie samosie :)
OdpowiedzUsuńudanego weekendu :)
Moja też nadgryziona jest ulubioną.
UsuńWzajemnie!
Jagodzianko żal że nie będzie ciebie w weekend.Czytałam twojego posta z zaciekawieniem i uśmiechem na ustach Franio widać że ma też dusze artysty pozdrawiam Ziuta.
OdpowiedzUsuńKochana ,miło mi, że tak chętnie czytasz moje wypociny. Ale ostatnio już nie wyrabiam. W dodatku pisanie takich dłuższych postów mnie zajmuje dużo czasu, bo ciągle coś poprawiam, sprawdzam ,poprawiam a potem... i tak znajduję błędy.
UsuńCo tam długi post - czytało się z wieką przyjemnością!
OdpowiedzUsuńPiękne, przepiękne te foremki! Pierwszy raz taki widzę. :-)
A mieć przyjaciół i dobre dusze, choćby gdzieś daleko, to wielki skarb! ;-)
Miłego weekendu! :-*
To cieszę się, bo zawsze się obawiam, czy nie zanudzam zbyt długimi postami
UsuńCudniaste, prawda?
Tak dobre dusze wokół to skarb;)
Miłego również!
Jaki długi, to się czyta z radością, nawet - przepraszam, że właśnie wtedy ale... uśmiałam się przy tym kubeczku i groźbach;) A foremki cudne, sama by, kupiła, ciasteczka pyszne musiały byc, jak córcia zrobiła no...aż ślinka cieknie:) Sami artyści u Ciebie, wiek nie ma znaczenia:) Pozdrawiam słonecznie i wiosennie:)
OdpowiedzUsuńAch, teraz też się śmieję... Ale tamten kubek lubiłam wyjątkowo. Formenki są nie tylko radosne, ale i świetnie nimi robi się ciasteczka. Choć Jagną z koleżanką na zdjęciu potem trochę "masakrowały" ciasto. Sfilmowałam to nawet, ale postanowiłam nie "uszczęśliwiać" Was kolejnym filmikiem z moimi dziećmi w tle;D
UsuńJakie cudowne maluchy ! W kuchni wyglądają nieziemsko ; P
OdpowiedzUsuńKuchnia też potem wygląda...nieziemsko ;D
UsuńOj, jakbym chciała tych pięknych ciastek skosztować;)
OdpowiedzUsuńMatkoszał- podprowadzam:))
Proszę podprowadzać ,ale rzadko w niego wpadać ;)
UsuńCzy już pisałam,że lubię czytać twoje pisanie? Wiem pisałam.
OdpowiedzUsuńForemki nie mam, ale będę ciasteczka przed pieczeniem nadgryzać;-0
Barbaro, pisałaś, ale miło to słyszeć/czytać jeszcze raz ;) To mnie dopinguje.
UsuńAch...Te łakomstwo mnie kiedyś zgubi. Postaram isę już tego nie robić.
To ja się częstuję tymi Jagódki ciasteczkami :)
OdpowiedzUsuńA proszę bardzo. Kawki również zrobić? ;)
UsuńZa kawkę podziękuję, lampkę winka za to poproszę ;)
UsuńDzieciaki w kuchni,super to wygląda:)
OdpowiedzUsuńPo ich działalności natomiast kuchnia już nie wygląda...super;)
UsuńForemki cudniaste zdobyłaś:) Zwłaszcza ta nadgryziona jest super:) Ale Artystów masz bosssskich w domu:)No a kubka to szkoda, wiadomo, ale historia mnie rozbawiła;) a co decybeli, to hmm. to trwa, trwa i trwa... to niesłyszenie oczywiście;)
OdpowiedzUsuńMiłego weekendu:)
Ta, ta nadgryziona jest najlepsza;)
UsuńAch, ci artyści - jak to artyści - oprócz dzieł bałagan zostawiają;).
Jejku, nie strasz! Mam się zatem przygotować, że moje dziecko jeszcze przez lata słyszeć nie będzie? Koszmar!
Ale śliczne te foremki, nie można przejść obok nich obojętnie.
OdpowiedzUsuńA ja ciągle zastanawiam się, jak ta magiczna suszarka wygląda, nie wiem, czy już ją kiedyś pokazywałaś, coś mi gdzieś dzwoni, ale gdzie?!
Prawda, że nie można? ;)
UsuńSuszarki nie pokazywałam, ale opowiadałam Ci o niej, kiedy się pakowaliśmy. Skarżyłam się, że się mi połamała na T.
Zdjęcia nie robiłam, bo na razie nie wiem, jak "artystycznie" ująć tę modelkę. Chi, chi.
Foremeczki są rewelacyjne:) A i małe kuchareczki świetnie się spisują:) Z kubeczkiem, wiadomo, wiążą się wspomnienia i emocjonalne przywiązanie, ale ten nowy też jest niczego sobie, a nawet powiedziałabym - klimatyczny:) Miłego weekendu życzę:)
OdpowiedzUsuńNowy klimatyczny, to prawda, ale tamten... no miał coś w sobie...
UsuńWeekend był miły;)
Ciasteczka...do schrupania, a podkuchenna do porwania :-)
OdpowiedzUsuńA porywaj ją! Choćby zaraz ;)
UsuńTak sobie myślę, że z suszarką czy bez to ja bym z kraju nie wyjechała...
OdpowiedzUsuńSzczerze podziwiam, za odwagę, mnie by brak rodziny dobił(i w sumie tego głupiego kraju też.
Mnie moje Potwory z craftowych gadżetów oskubują... kiedyś mój kadupiec, w którym mogłam coś SAMA podłubać jest już "NAS", masakra jakaś...;-)
Wiesz... Powiem Ci szczerze, że jedyny mankament pobytu tutaj, to komunikacja językowa. Człowiek się musi zdrowo napocić, by coś powiedzieć lub zrozumieć. Za krajem absolutnie nie tęsknię... Niestety... Aż wstyd pisać, ale tak właśnie jest. Z rodziną mamy kontakt na skype, dzwonimy też z GG. Wiem, że to nie to samo, co kontakt fizyczny, ale w Pl też nie było czasu na częste spotkania, bo każdy w biegu. Pewnie Rodzina bardziej tęskni... za dzieciakami ( za nami to już nie;)), ale z drugiej strony nas doskonale rozumieją i trzymają kciuki, byśmy byli tu jak najdłużej. Spotkań ze znajomymi też mi brakuje, ale już za 2 dni przyjeżdżają nasi Przyjaciele, więc będzie cudnie.
Usuń:D
UsuńŻadna ze mnie wiedźma, ale życzę, żeby się Wam udało;-)Francja to urokliwe miejsce na nowe lądowanie, dobry wybór:D
A język też pewnie z czasem przyjdzie i to szybciej niż na kursie w PL;-)