piątek, 30 lipca 2010

Morza szum, ptaków śpiew, złota plaża pośród drzew...

Kochani!
Jutro skoro świt wyjeżdżam na zasłużony wypoczynek. Będziemy przez dwa tygodnie wypoczywali nad morzem w towarzystwie wspaniałych przyjaciół. Mam zamiar naprawdę zapomnieć o codzienności, świecie i pracy i naładować baterie na cały rok.
Całuję Was serdecznie i do zobaczenia za 14 dni!

środa, 28 lipca 2010

Coś na oko i na ząb...

W tak zwanym międzyczasie popełniłam kilka luster. Po raz pierwszy użyłam tu pasty do 3D. Świetna zabawa z szablonem! Myślę, że jeszcze niejedna moja praca będzie tą techniką wykonana.




Każdą sobotę lipca spędzałam na wyprawianiu parapetówek. W związku z tym postanowiłam wyszukać jakieś nowe przepisy, dzięki którym spotkanie będzie smaczne ;). Dziś zaprezentuję jedną z potraw, która znalazła uznanie w oczach gości.


Camembert z paprykowym dressingiem
  • po 1/2 zielonej, czerwonej i żółtej papryki pokrojonych w kostkę;
  • 4 duże ząbki czosnku;
  • 2 łyżeczki świeżego rozmarynu lub 3/4 łyżeczki suszonego;
  • 1/2 łyżeczki utłuczonych nasion kolendry;
  • 1/4 łyżeczki utłuczonego czarnego pieprzu;
  • 1/4 łyżeczki tymianku;
  • 1 listek laurowy;
  • camembert pokrojony w plastry;
  • 2 łyżki uprażonych orzeszków piniowych;
  • 4 łyżki oliwy;
  • bagietka;
Rozgrzać w rondlu oliwę  i podsmażyć paprykę. zmniejszyć ogień i dodać wszystkie przyprawy. dusić wszystko 3 minuty, przyprawić solą do smaku. Ostudzić do temperatury pokojowej. ser ułożyć na półmisku, polać dressingiem, pozostawić na co najmniej godzinę w temperaturze pokojowej. posypać orzeszkami. Bagietkę pokrojoną w kromeczki zarumienić w piekarniku. Ser podawać z bagietką. Pycha!

sobota, 24 lipca 2010

Bambusowo mi...

Zimno się zrobiło. Trochę dziwne uczucie założyć...skarpetki. Nie narzekam jednak, bo primo: wyspałam się po raz pierwszy od nie wiem kiedy a secundo przy niższej temperaturze jest większa chęć działania.
Moje dziecię przebywa u swojej prababci w górach. Zbiera, jak na jej imię przystało, jagody w lesie i zajmuje się milionem innych spraw, więc nie ma czasu rozmawiać ze mną...

Piątkowy późny wieczór. Dziecię wyspało się popołudniu, wiec nie za bardzo myśli pójść spać. Babcia poczytała jej książeczkę, zgasiła światło i bawią się w zgadywanie zmysłów, czyli która co lubi wąchać a co nie, dotykać itd. Babcia robi się śpiąca, dziecko nie. Nagle Jaga wstaje, wygląda przez okno i podziwia księżyc w pełni. Babcia namawia wnusię do oglądania księżyca w łóżku, bo boi się, że jak Morfeusz szybciej weźmie ją w objęcia niż Jagódkę, to otwarte okno nie będzie bezpieczne.
Babcia: Jagódko, zamkniemy okno, bo latają nietoperze i mogłyby wpaść do pokoju.
Jaga: Dobrze, babciu.
Babcia zamyka, ale tylko połowę ze strony Jagi, bo jest tak parno, że nie można by było przetrwać noc przy całkiem zamkniętym oknie.
Jaga, po kilku minutach milczenia: Babciu, ale z twojej strony jest otwarte okno!
Babcia: Tak, ale tu jest firanka, więc nietoperz, jak będzie chciał wlecieć, to się w nią zaplącze, a ja go wtedy wypuszczę.
Jaga: Aha.  
Po kilku minutach.
Jaga: Babciu, co ty MI ZA GŁUPOTY opowiadasz! Przecież po mojej stronie też jest firanka!
Babcia po kołdrą próbowała stłumić śmiech, a dziecię samo do siebie: Normalnie, głupoty mi opowiadają....

No, a ja odkrywam kolejne pomieszczenie mojego mieszkanka. Tym razem będzie to łazienka. Nie jest oryginalna, bo tak jak w poprzedniej wykorzystałam motyw bambusa. Lubię go i tyle!
Wcześniej miałam dużo półeczek porobionych z kafli, teraz nie miałam takiej możliwości, więc zastanawiałam się zatem, jak wyeksponować płyny i sole do kąpieli. Gdzieś zobaczyłam witrynkę i stwierdziłam, że to dobre rozwiązanie. Potem, zupełnie przypadkiem, trafiłam na blog Elle i wiedziałam, że to jest to!
Początkowo miałam kupić jasną z surowego drewna i pobejcować bądź poprzecierać na zielono, ale mam tyle pracy i wyzwań ( tym pomalowanie  5 par drzwi), że poszłam troszkę na łatwiznę ;)
Wszystko będę dopieszczać, ale to z czasem...
Chustecznik zrobiłam dawno temu i mam zamiar go zmienić. Do tego były jeszcze 2 pudełeczka na drobiazgi. jeden już zeszlifowałam, drugi czeka w kolejce...
Szykuję mieszkanko i siebie na kolejną parapetówkę w tym miesiącu, dlatego zmykam i życzę udanego weekendu!

wtorek, 20 lipca 2010

Gdy nie ma w domu dzieci, to...

... jestem w szale twórczym!
Oczywiście, że zanim córcia pojechała do swojej prababci w góry, to wylałam morze łez, bo kto będzie szczebiotał i całował, mówiąc, że się jest najukochańszą mamą? Z drugiej strony, moje "włoski receptorowe" w uszach trochę odpoczną od ciągłego trajkotania Jagody. A dziewczyna ma siły niespożyte! 

Ja: Jagódko, co to są lody?
Jaga: to jest zimno, które uratuje ludzi przed ciepłem.

Za chwilę biorę się za wielkie wyzwanie: postanowiłam ozdobić ławę w salonie. Samo szlifowanie jej zajęło mi dużo czasu i energii. Teraz mam tylko nadzieje, że nie spartolę roboty...
Zanim jednak pójdę "tforzyć", to prezentuję Joasi, na Jej prośbę, kran w zbliżeniu:

Pozazdrościłam wam tych ogrodów, cudownych krzewów, skalniaczków i  kwiatów, dlatego  porobiłam kilka fotek swojej  - skromnej - roślinności...

Wisienki i różyczki nie moje, ale koszyczek owszem....

niedziela, 18 lipca 2010

Odsłony część druga... nie będzie różowo, ale za to parapetówkowo...

Dziękuję Wam wszystkim za zrozumienie mojej porażki wychowawczej ;) Widzę, że nie jestem jedna, cha, cha!
Codzienne prace wieczorne w domu sprawiły, że zaczęliśmy zapraszać gości w nasze włości. Oczywiście, zarówno w salonie jak i sypialni jest jeszcze dużo kartonów, ale to nie powód, by nie urządzać parapetówek!
wczoraj odwiedzili nas znajomi, którzy wiedzieli, że nic takiego mi szczęścia nie sprawi jak przedmioty z wikliny, z rattanu albo ...liści bananowca.
Pierwsza paterka znalazła już swoje miejsce w domu:

Druga zamieszka zapewne w naszej sypialni, ale musi jeszcze trochę poczekać, zanim powstaną półeczki...
Chciałabym Wam pokazać jeszcze nasza toaletę. Długo wybierałam odpowiednie kafle. Te, o których marzyłam, okazały się nieosiągalne z uwagi na ich cenę, a był naprawdę niesamowite!
W końcu na wyprzedaży kupiłam kafelki przypominające mozaikę. Z nimi chodziłam po sklepach i szukałam dekorów. Dość dziwnie wyglądałam, gdy wchodziłam do sklepu z dość dużym kaflem i przymierzałam go do innych...

Zupełnie przypadkiem zrobiłam wcześniej za pomocą pasty i szablonów świecznik, który teraz pasuje do toalety. Białe kwiaty są utworzone za pomocą pasty i dają efekt 3D. Brązowe powstały za pomocą farby.

poniedziałek, 12 lipca 2010

Różowo trochę i... porażka wychowawcza.

Wróciłam i mam nadzieję, że już ostatecznie. Komputer jest zainstalowany, internet również i to... w nowym mieszkanku, które zamieszkuję od 3 tygodni! Domyślacie się zatem, że przez jakiś czas będę monotematyczna...

Przeczytałam ostatnio pewien artykuł, w którym refleksja jednej z  mam zdumiała mnie do głębi. Otóż uznała ona za swój największy sukces wychowawczy fakt, że jej córka... nie lubi koloru różowego! Chciałam czym prędzej poznać ten cudowny sekret zwycięstwa matki nad różem. Zaczęłam zatem główkować, jak można przekonać dziecko do tego, że taki kolor jest błe i doszłam do następujących wniosków:
- można wmówić dziecku, że taki kolor w ogóle nie istnieje i w związku z tym namówić do ignorowania przedmiotów, które twierdzą, że są właśnie w tym kolorze;
- postraszyć, że jak się będzie ten kolor lubiło, to  zacznie się śmiać jak Doda;
- no i  wersja hardcore: w przypadku uwielbienia dla tej barwy, będzie się wyglądało jak Jolanta R. i będzie się spało całe życie z pluszowym jednorożcem.
Z ową szczęśliwą mamą się  nie skontaktowałam, nie wiem zatem, czy którakolwiek z moich propozycji była właśnie tą metodą zakończoną sukcesem. Podążając jednakże tropem  myślenia tejże mamusi, muszę przyznać się do jednego... poniosłam porażkę wychowawczą na całej linii! Moje dziecko oprócz twierdzenia, że jest duża, równie głośno manifestuje, że jej ulubionym kolorem jest różowy!

W poprzednim pokoiku Jagódka pozwoliła mi na własną fantazję i wyglądał on mniej więcej tak. Jak widać, różowego ze świecą szukać ;)

Ale tym razem moja cztero -i pół- latka postanowiła sama zadecydować, w jakich barwach chce przebywać. Padło na różowy. Stwierdziłam, że jej pokój, jej sprawa. Zmieni się  jej gust, przemaluje  się ściany. W każdym razie Jolą R. nie zamierzałam dziecka straszyć, bo jeszcze okaże się, że osiągnę cel odwrotny. Tfu!
Obecnie nowy pokój córci wygląda no, no jest pink... Postanowiłam jednak zmienić jej kolor mebelków, by dopasować do łóżka. Ten pomysł był iście szaleńczy, bo zanim to wszystko zeszlifowałam, to narobiłam się jak więzień w kamieniołomach, ale za to jakie mam mięśnie! Wiem, że jest lekki misz-masz tematyczny, bo z jednej strony wróżko - elfy a z drugiej koty, ale nie popadajmy w monotematyczność. Ponadto to się wszystko dopiero tworzy.

W łóżku zmieniłam jedynie uchwyty. Wcześniej były zwykłe srebrne kołki, nieporęczne zresztą przy wysuwaniu szuflad.
Bieliźniarkę cała zeszlifowałam a potem pomalowałam lakierobejcą w kolorze "milan". Zmieniłam również uchwyty, które są spójne z łóżkiem.Na szufladach i drzwiach jest naklejka tematycznie nawiązująca do fototapety.

Tak zwaną ramę do plastikowych koszy rodem z IKEI również zeszlifowałam a potem potraktowałam lakierobejcą. Oczywiście, muszę tam wykonać kilka poprawek, ale błagam o cierpliwość!

No i fototapeta... Kupowana na moją odpowiedzialność. Bardzo spodobał się mi colage: zdjęcie plus rysunek. na szczęście, moja córcia pokochała ja od razu!

A na koniec Wam dosłodzę. Różowość różowatości. Lukrowany lukier i co tam chcecie...


Wiecie co? Przemyślałam tę sprawę i doszłam do wniosku, że ja też osiągnęłam duży sukces wychowawczy. Nie narzyucam swojemu dziecku własnych gustów ani poglądów.Liczę się z Jej zdaniem i szanuję wybory nawet jeśli są... rózowe.

Pozdrawiam serdecznie!