czwartek, 26 sierpnia 2010

Za rok? Wakacje! Znów bedą wakacje!

No tak, żegnałam się z Wami na dwa tygodnie a wróciłam po ponad trzech. To nie moja wina! Okazało się, że załatwienie internetu, to nie taka prosta sprawa. A było to tak...
Zadzwonił pan pod koniec lipca, że chce nam założyć internet. Ja mu na to, że a i owszem, ja chętnie skorzystam z jego propozycji, jednakże właśnie wyjeżdżam na wakacje,  proszę zatem o kontakt po szesnastym sierpnia. Pan rzekł, że oki.
Jestem sobie na morzem, przeżywam rozkosz zajadania się MARCEPANOWYMI lodami, którą nagle przerywa mi brutalnie telefonem pan, przypominając o swej dzikiej chęci założenia mi netu. Mąż porozmawiał z owym i umówił się, by w poniedziałek tygodnia następnego skontaktował się z moją gorszą  połową celem ustalenia konkretnego terminu, ponieważ okazało się, iż oni mogą nam zainstalować ten net jedynie w godzinach 8-16, trzeba zatem z pracy się urwać. W poniedziałek odebrałam znowu telefon, ale tym razem od pani, która wyraziła pragnienie...założenia mi internetu! Rzekłam, że w zeszłym tygodniu już jeden pan dzwonił i miał dziś ustalić wszystko z moim mężem, ble, ble ble...a ona, że o niczym nie wie. OK. Podałam jej namiary do mojego "husbenda". Pańcia zadzwoniła pod wskazany numer i okazało się, że jednak w środy to oni instalują do 18, ale jeszcze to skonsultuje z kolegami... Dnia następnego zadzwonił pan, a że i owszem jutro może zjawić się u nas po 17. Dnia następnego przed godziną 18 otrzymaliśmy telefoniczną informację,  że  nikt się nie zjawi, ale że... pracują również w soboty! Super! Zapraszamy zatem w sobotę. OKI. Pan będzie 8-10.
Sobota. 10.15. Dzwoni pan, że się z deko spóźni. O 11 JUŻ był.  Podłączył nam kabelki, czekamy na livebox, a pan na to, że nie, on tego nie daje, tylko ktoś inny. Od poniedziałku próbowaliśmy skontaktować się z tym kimś innym, by nam ten livebox dostarczył i...już mam net!!!
Pozytywne nastawienie do życia przede wszystkim! 
Urlop spędziłam nad morzem, smażąc się na słońcu do nieprzyzwoitości. Dzięki temu zajęciu, skóra schodziła mi płatami z całego ciała, ale blada nie wróciłam.
Pierwszy tydzień spędziliśmy w miejscowości Wicie - dla tych, którzy chcą odpocząć z dala od ludzi, tłumu - miejsce wspaniałe. Mówiąc wprost, dziura zabita dechami. Ale i tam też byłam świadkiem dialogów.
Zasłyszane.
Syn do ojca: Tato, tato, patrz, jaki mały ptaszek!
Ojciec: To motyl...
***
Tym razem córka do matki:
-Mamo, zobacz, jaki wielki komar!
Matka: to ważka...

Drugi tydzień spędziliśmy z przyjaciółmi w Jarosławcu. Mieście, które nie tylko posiada duuuuużo sklepów w drodze na plażę, plażowiczów, ale i absurdalny zestaw znaków:


My znaleźliśmy jeszcze coś takiego:
Wracając do miejscowości Wicie. 
To, co dla jednych było udręka, dla mnie okazało się cudnym znaleziskiem. Otóż, plaża w tej miejscowości przypominała trochę chorwacką, bo było na niej pełno otoczaków. Ja wyszukiwałam najpiękniejsze, by ozdobić nimi nie tylko dom, ale i akwarium z moimi żółwiami. Ponadto stały się one obiektem do fotografowania, a zdjęcia  te ozdobią ściany naszej chatki...

A! Jeszcze muszę opowiedzieć jedną historię!

Czteroletnia córcia naszych Przyjaciół o pięknym imieniu Julka mówi, leżąc rano w łóżeczku, do mojego męża:
-Wujku, nie mogę chodzić, bo mam lewą nogę od spania.


Na zakończenie dzisiejszego wieczoru...


2 komentarze:

  1. no wakacje z Wami to fajne były.... kupe lat temu... ;) pozdrawiam B.

    OdpowiedzUsuń
  2. świetny klimat oddałaś tymi fotkami,opowieściami,żarcikami...musiało być kapitalnie!no i bardzo dobrze, bo trzeba na zimę skumulować to ciepełko,tę letnią energię!
    piękne fotki i dzieci, i plaży, i kamyków!fajne opowiadanka:)Anita

    OdpowiedzUsuń