środa, 18 października 2017

{z cyklu} BZDURKI SPOD KLAWIATURKI: chata MAGODA cz. I

Dzień dobry się z Państwem.
Pamiętam lata temu, kiedy to marzyłam po cichutku, by wrócić do Francji. Głośno o swym marzeniu nie mówiłam, bo zawsze byłam pewna, że tak się zapesza. 
Tak, czasami "rządzą mną" niezrozumiałe przesądy. 
Trochę się to zmieniło, gdy jednak przeczytałam, że należy o swoich marzeniach mówić głośno, by je przywoływać i zwizualizować ;) Ale przeczytałam także kiedyś piękne zdanie "Marzenia się nie spełniają, marzenia się spełnia". No tak! To od nas zależy, czy będziemy dążyć do ich spełnienia, czy czekać z założonymi rękami, aż się same zrealizują. Tego drugiego możemy nie dożyć...
Gdy marzenie me zostało spełnione w temacie Francji, pomyślałam, że wszystko właściwie jest możliwe, jeśli tylko tego chcemy. Jednocześnie wierzę w przeznaczenie i jednak uważam, że nic nie dzieje się bez przyczyny i czasami te marzenia nasze muszą ulec modyfikacji właśnie po coś, w jakimś celu.

Wyjazd do małej francuskiej wioski, przepięknie zielonej, z górami Jura po jednej, Alpami po drugiej stronie, z ptaszorami w ogrodzie, co pokazywałam i o czym niejednokrotnie pisałam, sprawił, że poczułam, iż to moje miejsce na ziemi. Cisza, zieleń, głos strumyka, niebieskie niebo... To było wszystko, co mi było potrzebne do dobrego samopoczucia.
Jestem mieszczuchem od urodzenia, nie lubię wspinać się po górach, ale zauważyłam, że ich otoczenie zawsze mi towarzyszyło, jest ze mną zespojone i właśnie w tych miejscach, gdzie są góry, mam najpiękniejsze wspomnienia. Istebna - moje dzieciństwo, Péron, St Genis Poully - nasz francuski epizod pełen wspomnień, radości i doświadczeń oraz...

Kiedy po raz pierwszy zajrzałam na ten blog dobrych kilka lat temu. 6? Więcej? Poczułam się jak uderzona w głowę. Czytałam z wypiekami na policzkach historię ludzi, którzy wszystko rzucili i przyjechali w Bieszczady, by zamieszkać w chacie - wtedy jeszcze bez ogrzewania - a zima tam przecież lekką nie jest. A potem śledziłam ich poczynania: krok po kroku własnymi rękoma tworzenie tego miejsca, pokazywanie etapów wykańczania nie tylko chaty bojkowskiej, ale i potem Magody - pokoi tematycznych.  Pisanie z pasją o tym miejscu, o jego historii, pokazywanie cudnych zdjęć Lutowisk i  mieszkańców Magody, rozbudziło moje pragnienie zobaczenie tego wszystkiego na własne oczy..
Marzyłam pojechać w to miejsce, ale - absurdalnie - to się mi wydawało takie nierealne. Bo daleko, bo dzieci, bo kiedy. (Tak jakby dzieci były przeszkodą, biorąc pod uwagę nasz wyjazd do Francji ;) )
Te Bieszczady chodziły mi po głowie przez lata, co akurat W lekko dziwiło, z uwagi na moją niekoniecznie miłość do wędrówek po górskim szlaku.
Bieszczady w tym roku były miejscem naszych wakacji. Wybraliśmy jednak miejscowość taką, by Gnomy miały swoje "atrakcje".

20.09 była rocznica  naszego ślubu. W, podczas  tego romantycznego wieczoru przy świecach, podał mi kopertę z... zaproszeniem do Lutowisk! Do Chaty Magody! Tylko ja i On. Płaczką jestem prawie z zawodu, więc patrzyłam na to zaproszenie i wyłam wzruszona. Tym bardziej, że W to zaplanował o wiele wcześniej, wszystko trzymał w tajemnicy. Chyba dawno, naprawdę dawno tak nie czekałam na 8.10.

CHATA MAGODA
Miejsce magiczne, z niesamowitym zapachem domu. Podejrzewam, że to zapach palonego drewna. Wręcz zaciągałam się tym aromatem, ilekroć w chacie przebywałam. Dużo ciepłego światła, kominek, piękne wnętrze ze starociami, takim rustykalnym klimatem. Dużo jasności, drewna,natury. Miejsce, z którego można nie wychodzić. Po prostu.

Posiłki, które wszyscy "wczasowicze" spożywali przy jednym stole, sprawiły, że od razu nawiązała się nić porozumienia między jeszcze przed chwilą obcymi sobie ludźmi. Każdy z innych stron nie tylko Polski, bo była również para od prawie dekady mieszkająca w Brukseli, opowiadał o sobie, prowadziliśmy dyskusje o naszych podróżach, jedzeniu ( a jakże!). dodatkowego niesamowitego klimatu familiarności dodało towarzystwo samych Gospodarzy, którzy opowiadali nam o sobie, o swoich chatach, o historii i tak naprawdę braku tradycji Bieszczad. Te opowieści otworzyły mi nie tylko oczy na wiele spraw, ale przede wszystkim poczułam niesamowitą atmosferę najbardziej serdecznego i ciepłego domu. Wsłuchanie się w człowieka, w naturę, w nasze potrzeby i ... naszą inność. Niesamowite wrażenie.

Wróciwszy już do własnego domu, jeszcze przez tydzień chodziłam jak odurzona.

"Łelkom" Lutowiska!




"Łelkom"Chato Magody!




Ależ się garbię...


Rozmowy o książkach...



ZAGADKA: jaka temperatura tu panowała? :D




Mam jedno skojarzenie... Zbyszek Wodecki....




Beza. Pieszczoch niepoprawny ;)




Nasz widok z okna.


Chata Bojkowska.


Na część drugą zapraszam za tydzień. Nie lubię wrzucać miliona zdjęć do jednego posta, bo uważam to za męczące i nudne w oglądaniu...

Do widzenia się z Państwem,
Jagodzianka.

1 komentarz:

  1. Piekne zdjecia i opowiesc. Duzo slyszalam i czytalam o tym miejscu, ale nigdy nie bylam. Zachecilas mnie jeszcze bardziej! pojade!

    OdpowiedzUsuń