poniedziałek, 15 grudnia 2014

WĘDROWNIK PO FRANCARII: LE GRALET

Bonjour.
Dziś premiera – nowy autor Wędrownika.Ponieważ Jagodzianka obraziła się na mnie, że w połowie lata przywiozłem ją z dziećmi do PL a sam wróciłem kontynuować zwiedzanie Francarii, muszę teraz osobiście opisywać swoje samotne wycieczki tamże :).

Na pierwszy ogień Le Gralet – szczyt gór Jura, w cieniu którego właściwie mieszkaliśmy przez 2 lata. Tak dokładnie to nie w cieniu, bo nasza zabita dechami wiocha Péron znajdowała się po południowo-wschodniej stronie masywu Jury. Pierwsze “wejście” tydzień wcześniej nie powiodło się z powodu kłamliwej mapy, którą zakupiłem w pobliskim Intermarche. Szlak, który wybrałem na mapie, prowadził prosto pod górę i miał sympatyczną nazwę – Sentier des Chézerans. Jednak po przejściu około połowy trasy okazało się, że szlak faktycznie jest zaznaczony na drzewach, ale brakuje ścieżki czy choćby małej przecinki w chaszczach. W połączeniu z błotem i leżącymi wszędzie śliskimi konarami spowodowało to konieczność zawrócenia do bazy – góra mnie pokonała :). Tydzień później postanowiłem wybrać trasę dłuższą, krętą ale za to bardziej przyjazną dla niezaawansowanego wspinacza. Po drodze zatrzymałem się w Cabane de Malatrait aby zjeść drugie śniadanie. 


Ktoś wcześniej włamał się do tej chaty myśliwych, więc skorzystałem z okazji żeby ją zwiedzić i obejrzeć trofea. Co ciekawe wygląda na to, że nic nie zostało ukradzione ani zniszczone - może ktoś po prostu zabłądził i potrzebował miejsca na nocleg?



Po drodze ciekawych widoków jak na lekarstwo. Jeden z nielicznych - rzut oka na Genewę. Jak się dobrze przyjrzeć to w samym środku zdjęcia widać najwyższą fontannę świata. Zbliżeń nie wklejam bo stary aparat, który miałem do dyspozycji zdjęcia robi... niezaciekawe.

No i jesteśmy prawie na szczycie - schronisko.

Widoki dookoła.






W środku nikogo, ale otwarte. Można zarezerwować miejsce do spania w internecie i zapłacić 5 €.

Jak się dowiedziałem kuchnia nówka-sztuka :).

Na górze miejsca do spania.


I znów widok na Genewę, tym razem z większej wysokości...

... i w drugą stronę

"Autoportret z choinkami"



I jeszcze rzut oka na wioskę po drugiej stronie masywu - Chézery-Forens.


I to tyle na pierwszy raz.

À bientôt!,
W.

3 komentarze:

  1. Ja się nie obraziłam, tylko żywię do Ciebie urazę po koniuszki palców...
    Ładnie to opisałeś... mimo wszystko ;)
    Tosiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. no.. no.. no.. zgaduję że Voztshek [tak to się zapisuje się..??] musiał nauczyć się wielkiej sztuki prowadzenia wędrownika od samej Wędrującej Jagodzianki.. :D wędrownik pierwsza klasa.. :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pseudonim Voztshek został "wymyślony" przez pewną Francuzkę, która zapisała moje imię ze słuchu :D.
      Pozdrawiam,
      W.

      Usuń