poniedziałek, 5 stycznia 2015

WĘDROWNIK PO FRANCARII: Crêt de la Neige

Bonjour,

Dziś bardzo wyjątkowa dla mnie wyprawa. Podczas dwóch samotnych miesięcy we Francarii wszystkie wycieczki oprócz jednej odbywałem w pojedynkę. Ale na Crêt de la Neige postanowiłem wejść z "tubylcem". Christian, którego może część z Was kojarzy jako ojca przyjaciółki Jagody - Emmy, jest maniakiem gór. Na najwyższym szczycie Jury był niezliczoną ilość razy. Opowiadał, że kiedy mieszkał jeszcze w Thoiry, które leży bezpośrednio pod Crêt de la Neige, to wstawał wcześnie rano i z kolegami przed pracą biegli na szczyt :). Takiego sobie wybrałem przewodnika!
Ciekawostką na temat samego szczytu może być fakt, że do niedawna sądzono, że jego wysokość to 1717,6 m.n.p.m. i w związku z tym za najwyższy szczyt Jury uznawano sąsiedni Le Reculet o wysokości 1718 m. I to właśnie na Le Reculet ustawiono okazały stalowy krzyż i większość turystów tam kierowało swe kroki, a Crêt de la Neige był traktowany po macoszemu i omijany szerokim łukiem. A szkoda, bo wg. mnie, ten ostani jest znacznie ciekawszy od swego sąsiada. Sam szczyt jest otoczony skałami i sprawia wrażenie bardziej "dzikiego". Najnowsze pomiary wykazały jednak, że Crêt... ma 1720 m. wzrostu i w związku z tym odzyskał należne mu (pierwsze) miejsce. I tak to góry rywalizują między sobą :).
Wracając do mojego przewodnika - Christian co chwilę przystawał, pokazywał mi przeróżne zioła i kwiaty i znał nazwy ich wszystkich! Po drodze zboczyliśmy na chwilę ze szlaku i w sekrecie pokazał mi miejsce z bardzo okazałą skamieliną. Sekret jak najbardziej uzasadniony bo przeróżni wandale już próbowali ją wykuć ze skały. Następnie Christian powiedział "jak będziemy mieli szczęście to MOŻE zobaczymy kozice". Nasze szczęście przyszło za jakieś 5 minut pod postacią całego stada...
Wspomnę jeszcze, że całą drogę rozmawialiśmy po francusku, co było dla mnie nie lada wyzwaniem, gdyż jestem samoukiem i ten przepiękny, ale też i przetrudny język opanowałem w stopniu bardzo podstawowym. Ale wystarczająco, żeby się porozumieć :).
Christian, jestem Ci bardzo wdzięczny za tamtą wycieczkę i z tego miejsca chciałbym Ci bardzo za nią podziękować. Bez Ciebie nie byłoby to tak pouczające i interesujące.
Christian, je suis très reconnaissant à toi pour la randonnée et je voudrais remercier toi. (To wszystko na co mnie stać "po francusku". Mam nadzieję, że automatyczny translator lepiej przetłumaczy poprzedni akapit :).

Początek drogi, tuż po 7 rano, jeszcze niewielu turystów na szlaku.

Przewodnik lustruje trasę...

Cicho, sekret...

Pierwsze spotkanie z kozicami (les chamois)

 Bonjour mademoiselle!

I takie rzeczy można napotkać w górach.

Bardzo lubię to zdjęcie. Przez jakiś czas się za nią skradałem. Zdołałem cyknąć i... więcej jej nie zobaczyłem - dała susa w dół.


W drodze na szczyt.



Ach te widoki...


W oddali zdetronizowany Le Reculet.



I jest! Mont Blanc to to nie jest ale zawsze...


A teraz odwiedzimy sąsiada.


Po drodze zmieniła się pogoda i ukazał się wspomniany Mont Blanc (tu akurat czarny ;) )


I znów koleżanka.

Mniej dzikie zwierzęta też się trafiają po drodze.

Zerwał się wiatr i z drugiej strony Jury przywiał chmury/mgłę.

Wspomniany krzyż na szczycie Le Reculet.




I rozpoczynamy zejście. Inna trasa - inne widoki.






I to tyle. Zdjęć sporo, bo dużo dobrych wspomnień i nie mogłem sobie odmówić :).

À bientôt!,
W.

2 komentarze:

  1. Ach, jak ja bym tak połaziła .... uwielbiam takie góry, niestety od urodzenia Marcysi jeździmy nad morze ... pora by to zmienić
    Dzięki za super wędrówkę :-)
    Pozdrawiam ciepło!

    OdpowiedzUsuń