środa, 23 września 2015

BZDURKI SPOD KLAWIATURKI: SZCZYT ZDROWIA Z BATONIKIEM W RĘKU

Dzień dobry się z Państwem.
Kiedyś przymierzałam się do napisania posta o tej tematyce, ale po namyśle dałam sobie spokój. Temat jednak, widzę, jest wciąż eksploatowany na różnych kanałach, postanowiłam zatem wrzucić swoje parę groszy.

Drodzy Rodzice, ja Was nie rozumiem... Po prostu... Może dlatego, że ja jestem NIEperfekcyjną mamą? To by wiele tłumaczyło, hmmmm... Chyba dostrzegam gdzieś rozdwojenie jaźni...

Moje zdanie o sześciolatkach w szkole pisałam już TUTAJ, więc powtarzać się nie będę. 
Przyszedł wrzesień, a wraz z nim dzieci poszły do szkoły. Sześciolatki również. Fakt ten został płodnie i licznie odnotowany na fejsbuniu przez różne mamy. W oczęta me rzuciła się jedna z wypowiedzi...
"Nadszedł ten dzień. Młody w szkole. ale ja się nie cieszę. Dobrze, że chociaż on się cieszy". 
Matko i córko! Rozumiem wszelkie obawy, czy dziecko sobie poradzi, czy szkoła jest przygotowana na przyjęcie sześciolatków. Druga strona medalu związana z obawami rodziców może wypływać też z faktu, że sami rodzice... robili wiele, by to dziecię przygotowane nie było, bo jak przychodzi np. do szkoły sześciolatek (i to niejeden), który nie potrafi trzymać w dłoni nożyczek, bo "mama nie pozwala, bym nie pociął sobie palców", to takie obawy rodzica mogą wcale nie ustąpić, nawet przed przed osiemnastką dziecięcia. 
Niemniej jednak wbił mnie w fotel, rozkwasił totalnie powyższy tekst matki. Dobrze, że CHOCIAŻ on się cieszy? No dobrze, nawet BARDZO dobrze, bo to ON chodzi do szkoły a nie ty, mamusiu. To jemu ma tam być dobrze i ma się czuć swobodnie. Nie ty, mamusiu. A to, czy ty się cieszysz z tego powodu czy nie, to twój problem i musisz sobie sama poradzić z faktem, że jednak... dziecko bez ciebie potrafi oddychać i dobrze się czuć wśród innych ludzi.
Ten właśnie wpis matki sprawił, że zaczęłam się zastanawiać nad tym, co jest tak naprawdę powodem niepokoju perfekcyjnych rodziców ( bom jako że nieperfekcyjna, to inaczej patrzę na tę kwestię): fakt że takie maleństwo idzie do szkoły i może sobie w niej nie poradzić, w wyniku czego będzie miało trwałe urazy na całe życie czy... to, że po prostu idzie do szkoły, w której może być taka sytuacja, że świetnie się zaaklimatyzuje w niej i tym samym pierwszy odetnie pępowinkę, gdyż , albowiem,  rodzicom nie starczyło odwagi i to owi rodzice będą mieć uraz "niepotrzebnego rodzica"?

To, że rodzice dbają o zdrowie swoich dzieci, jest oczywiste i zrozumiałe, jak też nie wzbudzające zaskoczenia czy też zdziwienia. To jest jasne jak słońce. Niegodzenie się zatem na zanieczyszczanie środowiska, które wpływa na zdrowie m.in. najmłodszych ( alergie, odporność na infekcje), wyrażanie obiekcji przez rodziców nawet w kwestii szczepienia, o czym pisałam TUTAJ, chociaż troszkę z innej perspektywy jest NATURALNĄ OCHRONĄ DZIECKA PRZED DZIAŁANIAMI SZKODZĄCYMI JEGO ZDROWIU I BEZPIECZEŃSTWU.
I powiem Wam w sekrecie, że o zdrowie swych Gnomów dba nawet mła - choć tak bardzo nieperfecyjna, dlatego też...
Nie rozumiem, że między innymi ci, którzy walczą ze szczepionkami, teraz rozpoczęli walkę z... ustawą obowiązującą w szkołach a dotyczącą ZDROWEGO odżywiania. Ja tego nie kumam, nie rozumiem. Doprawdy, czy zła dieta obfitująca w cukry, tłuszcze, sól, a powodujące: otyłość, problemy z metabolizmem, poziomem cukru, próchnica, kłopoty z poruszaniem się, problemy natury psychologicznej ( kompleksy z powodu wyglądu) jest mniej istotna od powikłań, jakie może dać źle podana szczepionka? Różnica jest taka, że tę złą dietę rodzice podają swoim dzieciom na talerzu z własnej woli. Do kogo potem będą mieli pretensje? Do producentów batoników, że opakowania robili tak ładne, że aż kusiło, by kupić produkt... Albo że reklamowali ów batonik ludzie szczupli, ładni i uśmiechnięci i że oni mysleli, że też tacy będą ...jak z reklamy...
Nie jestem w stanie ogarnąć, jak można mieć żal, pretensje do kogoś, że zadecydował, iż zamiast słodkich, chemicznie barwionych żelków, bułek z kilogramem cukru w składzie, dziecię będzie w szkolnym sklepiku mogło kupić sobie jedynie  kanapkę z sałatą i wędliną a do popicia - jak to zwierzę - wodę zamiast słodzonych napojów, które z owocami mają tyle wspólnego, co z obrazkiem jabłka na kartoniku.
Jagna od początku swej edukacji szkolnej w Polsce ( bo we Francji śniadań w szkole nie było i przynosić nie było można. Jadło się przed lekcjami w domu. Posiłek w placówce natomiast  to był lunch - ach, zgroza! zdrowy!)  przynosi własne ZDROWE śniadanie.  I jak to zwierzę pije WODĘ - nie dostaje soków, soczków ani soczarków. Mało tego, jako deser słodki w swej śniadaniówce ma TYLKO owoce surowe lub suszone. Franek zresztą ma takie samo śniadanie w przedszkolu.
Ja rozumiem istotę buntu przeciwko nakazom, narzucaniu woli. Mało że jestem nieperfekcyjną matką, to jeszcze zodiakalnym bykiem, więc ten opór w sobie mam dość dobrze rozwinięty, ale litości! Nawet w buntowaniu się trzeba użyć mózgu! Włożyć go pod czaszkę i zastanowić się nad tym, co nas bulwersuje i czy każdy sprzeciw ma sens.
I tak po tym wszystkim zastanawiam się, co jest większą traumą dla tego dziecka: "skrócenie dzieciństwa" i posłanie go wcześniej do szkoły, czy przeżycie 4-5 godzin dziennie bez batonika lub napoju?
Kiedy pada argument, że rodzic wie, najlepiej, czego potrzebuje jego dziecko, to radziłabym najpierw przemyśleć tę kwestię. Zresztą, samo buntowanie się przeciwko zdrowej żywności w szkole świadczy o tym, że chyba jednak rodzice tego najlepiej nie wiedzą, skoro uważają, że zdrowa żywność jest ... niezdrowa dla ich dzieci :P. No, ale załóżmy, że wiedzą lepiej...  Gdyby tak było, to - zaczynając od najlżejszego kalibru - dzieci:

  •  nie chodziłyby otyłe z powodu niewłaściwej diety ( fast foody popijane colką, przegryzane batonami), 
  • umiałyby chociażby prawidłowo przeżuwać pokarm ( no, ale rodzic z obawy przed UDŁAWIENIEM się dziecka, miksuje mu przed podaniem pokarm);
  • nie byłyby pobudzone, nad aktywne w wyniku nadmiaru cukru w diecie;
  • nie byłyby uzależnione od słodyczy i solenia nadmiernego potraw;
  • nie miałyby próchnicy wywołanej nie tylko nieprawidłową higieną ale przede wszystkim pochłanianiem wszystkiego co ma cukier;
  • wiedziałoby, że oprócz chipsów, frytek, hamburgerów, lodów i napoju "helena" jadalne są owoce i warzywa. Miałyby nawet okazję poznać ich smak;
  • byłyby sprawne fizycznie.
Cięższego kalibru wyciągać już nie będę, bo i tak już rozpisałam się za bardzo. 

Mała ilość soli i cukru nie zniszczy życia dziecku. Zawsze można zrobić mu "przyjemność" i przygotować w domu talerzyk z tymi przyprawami. Wróci ze szkoły, zniszczony zdrową dietą, to  się naje dziecina i uzupełni zapasy cukru i soli.
Doprawdy nadmiar cukru i soli w diecie nie sprawi, że dzieci będą zdrowsze, piękniejsze i bardziej inteligentne. Śmiem twierdzić, że wręcz przeciwnie: tłuściutkie dziewczę z fałdkami tu i tam, jak i z brakiem uzębienia, myśląca jedynie o zjedzeniu kolejnej czekoladki nie będzie atrakcyjną, no chyba że dla nadpobudliwego chłopca z ujmującą próchnicą oraz zadyszką przy wykonaniu 3 kroków, za to z "lansową" colą w dłoni. 
Ależ, co ja za głupoty piszę! Przecież ów kawaler nie będzie musiał chodzić! Rodzice dbający o to, by się dziecię nie spociło i, broń matko i córko, by zakwasów nie dostało, oprócz załatwienia mu zwolnienia z W-F, będą wozili jego szanowną dupkę nawet tylko tę jedną przecznicę...

Doprawdy, jako nieperfekcyjna matka nie jestem w stanie zrozumieć, że ci walczący niby o dobro dziecka rodzice, jednocześnie buntują się przed tym, by ktoś zadbał o zdrową dietę ich pociech, skoro sami nie potrafią, nie chcą lub coś tam coś tam...

Biedne, nawet na ognisku z okazji Dnia Pieczonego Ziemniaka jedzą sałatę....
Franio nadal perfekcyjnie zamienia rodzaj żeński z męskim, nadal jest zatem "głodna", a Jagódka "powiedział"... Powoli jednak zaczyna kontrolować sprawę...
Patrzy sobie na ręce i mówi:
- Moja ręka jest brudna... Nie... Jestem chłopcem, to ręka jest brudny...

Do widzenia się z Państwem,
Jagodzianka.

Sięgnąć po pierniczek czy nie? Sięgnąć czy nie? Oto jest pytanie!


20 komentarzy:

  1. hi hi słodki ten Franio :))
    Co do sześciolatków w szkole...z obserwacji (szkoły), wiem, że dużo zależy od szkoły. A mówiąc konkretnie, placówki. W naszej, te wszystkie dzieciaczki się po prostu nie mieszczą, a hałas panujący
    przekracza wszystkie normy, dochodzi jeszcze bezpieczeństwo na boisku - jedna zjeżdżalnia dla wszystkich oraz brak stolików na stołówce, przez co mniej "przebojowe" maluchy nie zdążają zjeść obiadku, no i jeszcze wspólne izby lekcyjne, syn wraca ze szkoły o 18. Klas pierwszych jest 10 :) Poza tym, to fajna szkoła z fajnymi paniami:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście, że zależy od szkoły, od jej warunków. stąd obawy rodziców pod tym względem są dla mnie zrozumiałe. U nas w naszej małej miejscowości klas pierwszych jest 6, ale dzieci nie wracają tak późno. Jagna - chodząc we Francji do szkoły codziennie wychodziła o 8 wracała do 17. Tam wszystkie dzieci uczą się w tych godzinach ( nie ma świetlicy, są to normalne godziny nauki z przerwą na lunch). Z tym że ja w swoim poście skupiłam się nie na ty, jak w tej szkole jest, tylko jak reagują rodzice na fakt, że dziecko jednak pozytywnie przyjęło szkołę. Zamiast radości, wsparcia, że mimo obiekcji i obaw, to dziecko się dobrze tam czuje, nie dzieje się mu "krzywda", czuje rozczarowanie... To jest smutne.

      Usuń
  2. Dużo szumu o nic. Złych nawyków żywieniowych nie zmieni się na pstryknięcie palcami, ale przynajmniej przyzwyczajone do słodyczy dzieciaki będą ich jadły mniej, odkąd w sklepiku zdrowa żywność. W ogóle będą jadły mniej, bo nie będą podjadały na przerwach.

    Oglądałam ostatnio program dot. wprowadzania zdrowszych obiadów w szkołach. Cztery kucharki codziennie urabiały się po łokcie, a żarcie w 90% i tak lądowało w koszu, niestety. Żal.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lucy, powiedz mi tylko: to czym ci rodzice karmią swoje dzieci w domu? Z drugiej strony, jak głośno komentują " głupią" ustawę i stwierdzają, że jedzenie jest "niezjadliwe", bo nie jest smażone, zasolone i dosłodzone, to dają przyzwolenie dzieciom na niejedzenie. Kurdę! Tylko nie szkoda pieniędzy wydanych na obiad? Kurka wodna! Pamiętam, jak kupowałam słoiczki dla dzieci ( z jedzeniem ofkors ;)). W gazetkach dla rodziców piszą o tym, żeby nie solić i słodzić maluchom, a obiadki, kaszki - sruuu z cukrem. Bo rodzice stwierdzili ,ze jak te maluchy mogą jeść to świństwo! Dosładzają dla rodziców, by zaspokoić ich potrzeby, choć nie oni jedzą te obiadki. wiadomo ,że jak nie znasz smaku cukru, to nie będzie ci go brakowało w diecie. Dlatego maluchy chętnie jedzą " to świństwo". Pomijam fakt, że wszędzie dosładzają: surówki, kiełbasy,śledzie (!). Kurczę! to jest koszmar.

      Usuń
    2. a smażenie kiełbasy o 21-ej? to normalne? ani kiełbasa, ani godzina nie są odpowiednie.
      a ludzie robią to dzieciom....
      krzywda wielka!
      wiele osób twierdzi, że moje dzieci są wszystkożerne. otóż nie są, mają już swój gust, ale jedzą więcej niż przeciętny młody kowalski, bo uczę ich smaku, a nie - o czym wspominałaś - dosładzanych słodkich owoców, przesolonych zup, ale bez wiedzy, czy lubią selera naciowego, czy wolą nać pietruszki.
      nie zmieni się dzieci, jeśli będą miały nieświadomych żywieniowo rodziców, ale sklepiki ze zdrowym żarciem powinny iść swoją drogą, bez zwracania uwagi na żale i pretensje. w gimnazjum młodzież sama pójdzie po rozum do głowy - czasem na przekór rodzicom, a czasem z pełną wiedzą i chęcią zmian

      Usuń
    3. Wiesz co... doszło do tego, że rodzice mielą warzywa, zasalają zupę, by dziecko nie poczuło marchewki w potrawie, bo wypluje. to jest chore! No ale - jak piszesz - o 21 dziecię zje smażoną kiełbachę i rodzice są szczęśliwi, że ma apetyt. Znam już na tyle Ciebie, że - podobnie jak ja - masz "świadomość żywieniową" ,ale tak samo jak ja uczysz dzieci delektowania się smakiem, odkrywanie smacznych rzeczy.
      Pani z przedszkola Frania mówiła, ze na początku nowe obiady sprawiły, ze większość dzieci ich nie jadła... oprócz Frania i jeszcze chyba dwójki dzieci. Ale to była kwestia czasu, gdy przestawiły się na nowe smaki i teraz jedzą dzieci wszystko.
      Pomijając już wszystko: świadomość tego co jest zdrowe a co nie, kto je za słodko, za słono, za tłusto, to podstawa: kupowanie w szkolnym sklepiku nie jest obowiązkowe. Śniadanie można przynieść z domu. Jeżeli szkoła ma uczyć, to niech te maluchy od początku wiedzą, że w szkole jest promowane zdrowe jedzenie, bo takie należy jeść, jeśli chce się być zdrowym człekiem.
      Zresztą... pamiętasz, jakie halo było z knajpami i zakazem palenia? Knajpy prosperują, ludzie - jak chcą zapalić - wychodzą na zewnątrz. Świat się nie zawalił, a przynajmniej wracając z piwa, nie walisz dymem i nie szczypią oczy ;).

      Usuń
  3. Skąd ja to znam:) babci, a moja mama, siostra, ba ojciec nawet za plecami dosalali synkowi i dosładzali, nawet kiedy był na diecie pięcioprzemianowej, twierdzili, że dzieje mu się krzywda a karmienie naturalne do dziś jest mi wytykane, bo "głodziłam" dziecko niby mając mało pokarmu. Syn 2 lata brał do zerówki swoje obiady. Teraz niestety na stołówce wcale nie jest lepiej, codziennie kartofle i "ochłap" czyli nie zidentyfikowany kawałek mięska i ślad surówki. Niestety codziennie jest taki zestaw:( W sklepiku na szczęście duża zmiana

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie! Naprawdę krąży taka opinia, że szczęście w dzieciństwie mogą dać tylko słodycze. Ograniczanie je, czy po prostu racjonalne porcjowanie uważane jest za starsze pokolenie targnięciem na idyllę świata małego dziecka. Zapewne jest to wynik czasów, gdy królował wyrób czekoladopodobny, kiedy panował głów np. w czasie wojny. Ale litości! Już mamy inne czasy. Moja Jagna nie jada w stołówce, ponieważ sama wraca ze szkoły do domu, więc nie opłaca się jej czekać na obiad.

      Usuń
  4. Wszystko jest względne, nie sądziłabym tak pochopnie po paru wpisach na jakiś blogach, fejsie czy forum.
    To, że matka pisze, że nie cieszy się, że dziecko poszło do szkoły, nie znaczy, że będzie mu truła i powtarzała, że szkoła jest zła - to już jest chyba nadinterpretacja. Albo jakiś skrajny, patologiczny przypadek, który możemy pominąć, bo patologii nie będziemy rzutować na ogół przecież.
    I tak, moje dziecko zostało odroczone i do szkoły nie poszło mimo, że chciało oraz mimo tego, że pisać, czytać i liczyć potrafi ;) I uważam, że to była bardzo dobra decyzja.
    Co do zmian w sklepikach to też chyba w jakimś innym środowisku się obracam, bo nie znam osobiście nikogo, kto by przeciwko tym zmianom protestował, raczej się wszyscy cieszą, bo zdrowe żywienia w domu to jedno, a presja kolegów na przerwie drugie. A jak nie da się kupić tego batonika, to i presja z deka mniejsza ;)
    A swoją drogą, rozumiem, że jedzenia nie (a co jak ktoś jest cukrzykiem?), ale że picia nie mogą do szkoły przynosić, to już nie bardzo. Dla mnie, przyzwyczajonej, że mam ciągle przy sobie kubek z wodą, napicie się jedynie raz od 8 do 16:30 to byłaby jakaś męczarnia. Młody do przedszkola nosi swoje i jedzenie i picie, mimo tego, że catering nie jest tragiczny, ale tu akurat mamy swoje powody.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    2. Ależ ja podkreśliłam, że odnoszę się li tylko do komentarza matki, który przeczytałam... i nigdzie nie piszę, że matka truje dziecku, że szkoła jest zła, tylko wskazuję na smutny fakt, że matkę nie cieszy sytuacja, gdy dziecko zaakceptowało szkołę. Druga sprawa.. O presji szkoły/kolegów wiem, bo moje dziecię starsze ma do mnie pretensje, że utrzymuje francuski tryb, kiedy to POLSKIE dzieci MAJĄ słodycze i słodkie napoje.. a Ona nie...
      Kolejna sprawa... Jedna z Mam skierowała prośbę do nas, rodziców. jej Córka jest poważnie chora, nie może jeść cukru i poprosiła, by każde dziecko na urodziny przynosiło owoce zamiast cukierków... wszyscy się zgodzili. Czyli co? Jednostkowo dostrzegamy problem? A ogólne uważamy, że zapychanie dzieci słodyczami to norma? Masz rację, każdy ma swoje powody... Mama Martyny taki ,że Jej Dziecko nie toleruje cukru, a ja - mama Jagody - że nie chcę, by moje dziecko jadło w każdej potrawie cukier, bo to ogromnie wpływa na jej zachowanie i nadpobudliwość. Dla mojego dziecka napicie się CZEGOKOLWIEK jest koszmarem i traumą i nie ma znaczenia godziny tegoż "nawodnienia" i nie robię z tego problemu... To mój kłopot...

      Usuń
  5. Jagodzianko, ciężko tu stwierdzić co matka miała na myśli znając jedno wyrwane zdanie, ale osobiście nie interpretowałabym tego w ten sposób. Ty, rzecz jasna, również masz prawo do własnej interpretacji - ja się zwyczajnie z nią nie zgadzam ;) Wręcz przeciwnie, odebrałabym to tak, że matka cieszy się, że CHOCIAŻ dziecko wyraża chęć pójścia do szkoły (bo o akceptacji to na razie nie ma co mówić, skoro to dopiero pierwszy dzień), mimo tego, że jej się to wcale nie podobało i nie podoba. Ot i tyle.
    A co do słodyczy - osobiście takiego problemu nie mamy. Jerzy słodkie lubi, owszem, jak 95% dzieci, do przedszkola słodyczy nie dostaje, ale też nie traktujemy tego tak rygorystycznie. Ot staramy się, żeby słodycze były z tych lepszych i zdrowszych, głównie robionych w domu, lub jeśli kupionych to naprawdę porządnie czytam skład produktu ;) Chociaż z drugiej strony - jeśli patrzeć, że słodycze to wszystko co słodkie, to dostaje. Bo dostaje do przedszkola czasem babeczkę, czasem naleśniki na słodko, czasem kawałeczek placka z owocami. (I w przedszkolnych podwieczorkach też tak jest - RAZ w tygodniu dzieciaki mają ciasto na podwieczorek - w naszym przypadku to się niekoniecznie zbiega czasowo, ale żadnego problemu nie ma). A co do cukierków na urodziny - oczywiście, przypadek gdy ktoś nie może całkowicie, to inna sprawa - ale też nie przesadzajmy. Jak raz na jakiś czas zdrowe dziecko dostanie, nawet składającego się w 99% z cukru cukierka, to też nic mu się nie stanie. Urodziny to święto, nie są codziennie, nawet w grupie 20-ciorga dzieci ;) To nie znaczy, że od razu mają się tymi słodyczami zapchać (jednym cukierkiem?) i że to norma.
    Zwyczajnie, trzeba z umiarem. Ale przyznam się, że też miałam tak, że na początku dziecku w ogóle słodkiego dawać nie chciałam. Cała dumna z siebie byłam, że młody je naturalny jogurt z owocami, a nie te słodzone paskudztwa. A jak nie udało mi się nad dziadkami zapanować, to byłam na nich naprawdę wściekła. Potem mi przeszło, tylko ustaliliśmy pewne zasady (które czasem, ale na szczęście dość rzadko, łamią i nadal się wkurzam). Słodzonych paskudztw w postaci serków i jogurtów z gumą guar i innymi zagęszczaczami nadal nie je. A jogurty tak. Ale dostaje też czekoladę, dobre ciastka, pieczone w domu ciasta, babeczki i inne rzeczy. A od czasu do czasu i całkowicie niezdrowego lizaka :P I pije wodę, ale czasami dostaje też sok - tylko jak wyżej, pilnujemy po prostu tego, co kupujemy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Małgosiu, to zdanie nie jest wyrwane zdanie. To była cała wypowiedź ;). Co do Twojej interpretacji... dokładnie, dobrze, że CHOCIAŻ dziecku się to podoba. No wg mnie NAJWAŻNIEJSZE, że się dziecku podoba, bo to ono będzie tam spędzało wiele godzin przez kilkanaście godzin.
      Co do słodkiego - też mnie boli ,że w Pl nie ma jogurtów naturalnych z wsadem owocowym - bez cukrów i innych świństw. Nie jestem przeciwniczką słodyczy - wszystko dla ludzi i jak wspomniałaś z umiarem. I dlatego też nie rozumiem tego wielkiego sprzeciwu wobec zdrowej żywności w szkole. Przed szkołą dziecię może sobie wciągnąć 2 drożdżówki, po szkole kupić chipsy, lody i popić colką. Problem z otyłością Polsce jest poważny.
      U mnie dzieci dostają słodycze - niekoniecznie zdrowe, nie sprawdzam z dziką namiętnością we wszystkim składu, więc ja nie widzę problemu w słodzeniu czy soleniu w ogóle. Fajnie, że szkoła staje się miejscem, gdzie jednak stawia się na zdrowe jedzenie. Pewnie większość oleje i pójdzie do McDonaldsa obok po ten syf - ich sprawa. Ale może znajdą się dzieciaki, które nagle odkryją :P, że marchewka jest smaczna i słodka, że kanapka z sałatą i serem smakuje lepiej niż cheesburger? Dla mnie to, że uczniowie pójdą i kupią sobie chipsy na przerwie lub wyskoczą do KFC, a szkolne jedzenie oleją lub wywalą do kosza, nie świadczy o ich zwycięstwie nad "głupią" ustawą, tylko o tym, że wolą wrzucać w siebie śmieci. można świadomie dbać o swoje potrzeby, swego ciała i kierować się swoim dobrem, a można świadomie mieć to w d... i potem zmagać się z miażdżycą, cukrzycą, otyłością, wiecznymi infekcjami spowodowanymi osłabieniem ogranizmu przez chemię i inne świństwa.

      Usuń
    2. My mamy specyficzną sytuację ze względu na ZA małego, ale trochę przez to nauczyłam się, że nie mogę patrzeć tylko z mojego punktu widzenia. A w takiej pojedynczej wypowiedzi może się kryć drugie, czy trzecie dno ;) Popatrz - Jerzyk też CHCIAŁ do szkoły. A ja, wstrętna matka, zamiast go puścić zgodnie z planem, bo przecież jest z rocznika 2009, sama starałam się o odroczenie. Jakby popatrzeć na to tylko z jednej strony to w sumie zmusiłam moje dziecko do powtarzania zerówki w przedszkolu, wbrew jego woli, bo nie cieszył się z tego, wolałby chodzić do szkoły. I teraz, popatrz, zostawiam Cię tylko z ułamkiem wiedzy o całej sytuacji - ale za to jakim ;) Co ze mnie za matka!? Ano - zła, wredna i nadopiekuńcza, która na dodatek za nic ma pragnienia dziecka.

      A dobry cheeseburger (dobry, nie o McDonaldzie tu mówimy) od czasu do czasu nie jest zły ;) W Krakowie służę namiarami :D

      Usuń
    3. Nie, nie, nie... ( ależ dyskutujemy! :D) W żadnym wypadku nie oceniam tej matki, w żadnym wypadku nie oceniam Ciebie. Bo dla jednych będziesz super troskliwa mamą dla innych nawiedzoną nadopiekuńczą. to samo ja: wysłałam dziecko ( koniec grudnia więc tak naprawdę o rok młodsza), gdy skończyła 6 lat do francuskiej szkoły - choć nie znała języka w ogóle. Dodatkoo chodziła do polskiej szkoły, w której np. w 1 kl. miała 11 lektur ( nie opowiadanka na 3 strony) i dla jednych zapewne jestem stuknięta z mega ambicjami :P a dla innych myśląca perspektywicznie matka ( wymyślam sobie te opinie;)). Tak naprawdę nasze dzieci nas ocenią prawidłowo, a nie ktoś, kto zna mnie z kilkunastu wpisów. Mnie nie chodziło oto, czy matka jet zła czy dobra. Ja po prostu nie rozumiem postawy jakiegokolwiek rodzica, który taką pesymistyczną postawą, często komentarzami i rozmowami o szkole ( jaka jest zła i niedobra) nastawia bardzo negatywnie dzieciaki już nie tyle do instytucji szkoły, która wiadomo, że cudowna nie jest, ale do nauczycieli i ich pracy, a co najważniejsze - do samej nauki.Przez wiele lat udzielałam korków. miałam chłopca - bardzo zaniedbanego przez szkołę, a miał on problemy zdrowotne i intelektualnie był bardzo ograniczony. Zadawałam mu czasami takie zadania do poćwiczenia w domu, bo mimo codziennych zajęć z nim, często dłuższych niż opłacony czas, nie zdążałam z nadrobieniem zaległości. I przychodzi ten mój Mareczek - zero powtórki i zrobienia tych ćwiczeń. Rodzice powiedzieli, że skoro to zajęcia dodatkowe, to ćwiczyć nie musi... I podaję tu nie przykład złych rodziców... tylko postawy która mnie zadziwiła. bo niestety ale ciężka praca, powtarzanie, ćwiczenie daje efekty w każdej dziedzinie życia. I opisana w poście nieszczęsna matka: swoją postawą ,nastawieniem przekazuje pesymizm, dystans. I to mnie dziwi i o tym jest cały post - o tym, że rodzice z jednej strony dążą do szczęścia swych dzieci, chcą je chronić przed złem tego świata, a jednocześnie nastawiają negatywnie do świata, pozwalają , by ich dzieci codziennie wrzucały w siebie chemię, puste kalorie. I ja nie mówię o cheesburgerze raz na m-c czy na dwa, tylko o codziennym rytualne jedzenia chemii. Nasza Ala z rodziny pracuje obecnie w McDonalds'ie i mówi, że przychodzą do tej restauracji CODZIENNIE rodzice z dziećmi na obiad. To nie jest bajka - są rodziny, które od pon do pt ( nie iwem, jak weekendy) żywią się w fastfoodzie. Ja po prostu wyrażam swoje zdziwienie, że rodzice zdrowe karmienie w szkole uważają za... niezdrowy pomysł. Tylko tyle.

      Usuń
    4. Ale skąd wiesz, że ona w domu do dziecka tak mówi? Może właśnie chciała wyrzucić frustrację w miejscu dziecku niedostępnym? ;)
      Owszem, masz rację, że są tacy rodzice. Są rodzice, którzy kwestionują przy dziecku zasady (dowolne, te szkolne i nie tylko), są rodzice, którzy o dzieci nie dbają, są rodzice, którzy karmią dzieci takimi rzeczami, że włos się jeży, są rodzice, którzy dzieci chowają, a nie wychowują. No jest tak czasem, nie da się tego ukryć. Są też różne gorsze patologie. Ale chciałabym wierzyć, że to jednak margines ;)

      Usuń
    5. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    6. Rodzice bardzo często, rozmawiając ze sobą, komentując np. wiadomości w TV, nie zwracają uwagi na to, że dzieci to słyszą, wyciągają wnioski, powtarzają po rodzicach. Ale masz rację, być może ta mama jedynie na fejsie pisze o swoich obiekcjach, a w domu z mężem wyrażają się jak najpozytywniej o szkole swego dziecka. Ja się po prostu skupiłam na treści tych dwóch zdań. Dość wyraźnie i jasno wyrażonych myśli. Nie wnikam w sytuację rodzinną tej dziewczyny. Nie bawię się w interpretację i szukanie głębszej treści między wierszami. Na podstawie tej treści buduję obraz, odbieram emocje. Ja odebrałam tak, Ty inaczej, a jeszcze milion innych osób - odmiennie. Każdy na swój sposób. Pisząc ten post, podkreślałam swoje emocje i swoje odczucia oraz wrażenia. Mogę się mylić co do intencji tamtej piszącej - może nie potrafiła dosadnie napisać, co naprawdę myśli, ale ja w to nie wnikam. Kiedy ja piszę swoje zdania, można też je różnie przeczytać, odebrać a potem napisać o tym swoje przemyślenia. To tyle.
      Mój wpis był spowodowany przemyśleniami po usłyszeniu wielu opinii, które słyszałam/czytałam. I nadal nie rozumiem oburzenia z powodu wprowadzenia zdrowej żywności w szkole. I to jest główny temat tego posta.

      Usuń
    7. A ja rozumiem - tzn teoretycznie, bo jak pisałam, sama jestem jak najbardziej za tym, żeby szkolne sklepiki miały ograniczony asortyment, a i w gronie znajomych nie ma nikogo, kto by przeciwko temu protestował, raczej wszyscy mamy podobne zdanie na ten temat. Natomiast "internetowe" protesty rozumiem ;) To chyba taka pozostałość prlu - NIKT MI NIE BĘDZIE MÓWIŁ CO MAM ROBIĆ, A JUŻ NA PEWNO NIE WŁADZA. Skoro odgórnie narzucone to dużej części Polaków włącza się automat - protestujemy! A jakie ma pan i pani zdanie prywatnie? To nieważne, nikt nam nie będzie niczego narzucał ;)

      Usuń