poniedziałek, 9 lutego 2015

WĘDROWNIK PO FRANCARII: Jeûne genevois

Bonjour,

   W roku 2012 we wrześniu zacząłem pracować w CERNie. Nie sprawdziłem listy oficjalnych świąt tam obowiązujących i kiedy w czwartek 6 września pojawiłem się w biurze, lekko się zdziwiłem, że nikogo nie ma. Piszę lekko, bo często etatowi pracownicy wyjeżdżają na przeróżne konferencje, biorą udział w stadnych zebraniach itp., itd. Nie pamiętam już o której godzinie zorientowałem się, że jednak coś nie gra... Zajrzałem do wspomnianej listy i stało tam jak byk: 6 września - Jeûne genevois. Przypomniałem sobie, że faktycznie jest takie święto - przypada w czwartek po pierwszej niedzieli we wrześniu. Nie zrażony pustką w biurze dociągnąłem dzień pracy do końca - nowe zadania więc roboty huk.
   Ale wracając do święta. Nie pamiętam co robiliśmy w roku 2013 (chyba padał deszcz i siedzieliśmy w domu).W roku 2014 natomiast pogoda była piękna, a ja miałem przed sobą ostatnie tygodnie samotnego pobytu we Francarii. Postanowiłem więc wybrać się rowerem do Genewy i zobaczyć na własne oczy jak Szwajcarzy świętują Jeûne genevois i spróbować tradycyjnego placka ze śliwkami, który w ten dzień się spożywa. Cóż, nie było mi to dane, ale o tym za chwilę.
Jeûne genevois oznacza "Genewski post" i w różnych formach obchodzony był od XV wieku. Dla upamiętnienia wojen, plag i pożóg i jako forma podziękowania i żalu za grzechy. Data i dokładny powód święta ewoluowały (w Genewie obchodzone było również jako upamiętnienie masakr protestanckich rodzin we Francji). 
Wsiadłem więc na rower i pojechałem szukać placka ze śliwkami! Jakież było moje zdumienie, kiedy okazało się, że centrum Genewy jest... puste. Żadnych parad, pokazów, zabaw, kramów i stoisk z plackiem czy śliwką. Nawet turystów było mało, co było szczególnie zauważalne przy słynnym genewskim zegarze kwiatowym, gdzie normalnie spędza się średnio 10 minut czekając, żeby zrobić mu zdjęcie bez japońskiej ręki z mądrym telefonem na pierwszym planie. A tu pustka...



Cykałem więc fotki temu co się ciekawego nawinęło:





Tę kamienicę wyszukałem wcześniej w necie:




I znajome zaułki:


W desperacji pomyślałem "Gdzie jak gdzie , ale w  Parc des Bastions na pewno coś się dzieje ciekawego". I bingo! był koncert i piwko. Chłopaki grali coś jakby w stylu Joy Division i nawet przyjemnie było posłuchać. Jak widać tłum fanów szalał.

Bardzo im się podobało. Tańczyli, klaskali i włazili na scenę.





Co by tu przekręcić ?


 I tak, rozczarowany, wróciłem do Farges.

À bientôt!,
W.


2 komentarze: