Lubię fotografować: szczególnie ludzi, robić portrety dzieciom. Chciałabym nauczyć się też robić zdjęcia reportażowe - a to wymaga oka, refleksu, umiejętnym kadrowaniem chwili, ruchu, sytuacji. To bardzo trudna nauka, ale będę sobie próbowała, na miarę swoich możliwości i okazji.
Lubię wyzwania, tematy, które mogę pokazać za pomocą zdjęcia i długo ( właściwie rok) tę możliwość realizowałam z WYZWANIACH ULI, ale teraz nie spełniają one moich potrzeb. Choć naprawdę świetnie się bawiłam podczas tych wyzwań, to jednak poczułam, że stoję w miejscu. Nie chcę, by rozwojowe dla mnie było pisanie listy co miesiąc, tylko właśnie robienie zdjęć, ujmowanie tematu w sposób niebanalny, ale też i bez potrzeby tłumaczenia odbiorcy "co poeta miał na myśli". Będziecie mieli rację, jeśli stwierdzicie, że chyba trochę marudzę i się czepiam, bo wiele osób lubi taką właśnie formę zabawy, jak i tworzenie wszelakich list ( w końcu zakupów i tygodniowe menu też robię, jak i zapis codziennych zajęć - ale one nie służą mi do bycia kreatywną, tylko do pożytecznego zarządzania czasem) - ja jednak tego nie lubię, ale to już mój problem;) Ważne, że są chętni właśnie do takich zabaw i jak ktoś kiedyś powiedział: nie urodził się taki, kto by każdemu dogodził. W związku z powyższym podjęłam decyzję o poszukaniu sobie czegoś, co by trafiło w moje oczekiwania, ale najpierw zajrzałam na bloga LUCY i tam dowiedziałam się o THE 52 PROJECT. Raz w tygodniu należy wykonać zdjęcie (max.2) własnego potomstwa. Najpierw pomyślałam, że przecież ja dużo pstrykam fotek swoim Dzieciakom, ale potem sobie zdałam sprawę, że mogę troszkę inaczej podejść do tematu. Tworząc portret dzieci, skupić się na danej chwili, złapać moment, który będzie miał sentymentalny oddźwięk - podobnie jak u Lucy właśnie, ale jednocześnie starać się tak wykonywać zdjęcia, by ćwiczyć swój warsztat, zadbać o kompozycję, scenerię, choć jak wiadomo, czasami chwila, okazja mogą - od strony technicznej - przeszkodzić. Tak jak było we środę, kiedy to Frania odwiedziła Camille. Bawili się razem - dostrzegłam przemianę Franczeska, który zaczął być bardziej "socjalny" - i choć mówił do Koleżanki polsko-angielsko-frankowym językiem, zaś Ona odpowiadała Mu po francusku, nie przeszkadzało Im to w komunikacji. On wołał: Camille look i ona "lukała" coś tam parlając. A potem przyniósł dla Niej kubek z sokiem, usiadł na podłodze i zapowiedział, klepiąc rączką o podłogę: Siadaj ładnie i Ona usiadła. Złapałam szybko aparat, nie mając czasu na zmianę NOWEGO teleobiektywu ( tu szpanuję) na swój stary makro, dlatego też na fotkach Camille jest lekko zamazana, ale lubię tę uchwyconą chwilę i chcę ją Wam dziś pokazać...
Nowe wyzwanie zatem rozpoczęte!
Do widzenia się z Państwem,
Jagodzianka.
Fran już taki duży się zrobił:) I jaki przystojniaczek:) W dodatku dogaduje się z obcojęzyczna kobietą na swój własny sposób i ona go rozumie - to niebywały sukces!
OdpowiedzUsuńNo chłopak mi rośnie;) Powiem w sekrecie, że Camille kocha Frania, a zatem między nimi to język miłości :D
Usuńwiem, że jesteś zbyt wyrafinowana, aby dać się podejść, a ty wiesz, że moje zachęty nie mają nic wspólnego z namowami, więc tym bardziej cieszę się, że dołączyłaś. odkąd przebywam w miarę regularnie w blogosferze, zaczynam żałować, że nie jestem matką domową, która nie przegapia życia tkwiąc w robocie ku chwale ojczyzny i półgłówkom na wyżynach cudzych możliwości. najbardziej doskwiera mi to przy okazji takich projektów - ważnych z punktu widzenia matki, ale wykonywanych po macoszemu z braku czasu. to irytujące, kiedy masz cel, widzisz sens, ale realizacja pozostawia wiele do życzenia.
OdpowiedzUsuńProszę Cię- ja i wyrafinowanie! Ja prosta baba (ze) na wsi jestem, tylko lubię się rozwijać. Nie chcę stać miejscu - chcę poznawać nowe drogi, swoje możliwości. W przypadku obojga moich dzieci zaraz po macierzyńskim poszłam do pracy. Mus. Też mnie wiele ominęło, ale jednocześnie miałam szczęście znowu w przypadku obojga gnomów, że trafiły nam się kontrakty tutaj i to w fajnym okresie dzieciaków. Myślę, ze dzięki pasjom i zdrowemu ( mam nadzieję) egoizmowi nie czuję znużenia, zamknięcia się, bo mam swój świat, oprócz przysłowiowych pieluch i kupek. I fajne jest to, że jak się spotykam z kilkoma moimi psiapsiółami, to mamy tyle ciekawych tematów, że znowu te kupy i pieluchy są czasami jakimś jednym małym wtrąceniem. To jest tak, że inaczej nasze życie/obowiązki pojmujemy/postrzegamy, gdy pracujemy tam, gdzie realizujemy swoje ambicje, a inaczej, gdy idziemy tam za karę;) Czasami może być tak ,że właśnie te pracujące zawodowo matki więcej dostrzegają w swych dzieciach, niż te, które z nimi są codziennie...
UsuńAle to fajowo widzieć, że się pomysł rozprzestrzenia - pewnie ten prodżekt, bo przecież zajefajny, podjęty już został w pol-blogosferze, tylko się na niego nie natknęłam - natomiast bardzo jestem podekscytowana zobaczyć coś spoza krajów commonwealth/welfare, bo mam czasami wrażenie, że to nie nasza bajka.
UsuńPonieważ mam już rok doświadczenia z zadaniem, to powiem wam, na zachętę: nie zauważyłam różnicy w podejściu do tematu (technicznym i emocjonalnym) między czasem, kiedy byłam working-mum (do czerwca) i just-mum (od czerwca). W tym roku rozłoży się to podobnie, tylko chronologicznie odwrotnie - i zobaczymy jak pójdzie. Z resztą, pan Miks jest jeszcze bardziej zapracowanym dzieckiem niż zapracowana jest jego matka, co bardzo jest ograniczające.
Kompozycja, sceneria - to wszystko wychodzi przy okazji. Może mam szczęście do dziecka, które poza tym, że jest małym concordem, to ma momenty stop-klatki i można go czasami na spokojnie sfocić - natomiast żadne z 52 nie było przygotowywane ani ustawiane, najczęściej czułam się nieco jak podglądacz, nigdy nie wybieraliśmy się w plener albo czekaliśmy na wieczorne słońce po to, żeby robić foty; po prostu przyzwyczaiłam się często mieć aparat pod ręką i raczej zrobić, niż nie zrobić zdjęcia. Po prostu tak statyczne pewnie wyglądają wszystkie nasze carpe omnia singula puncta temporis - czyli jesteśmy nudziarze :). Najbardziej problematyczne i najbardziej czasochłonne było... zrobienie cotygodniowego podsumowania i wybranie jednego zdjęcia. Nie pomylę się dużo, jeśli powiem, że tych branych pod uwagę było ze 20 razy więcej.
życzę wam dużo przyjemności przy realizacji :)
Wiesz co, ja 95% zdjęć, jakie robię dzieciom, nie jest ustawiane. I nie mam na myśli fotek, kiedy sztywno patrzą prosto w obiektyw. Jestem jak najbardziej za zdjęciami spontanicznymi i one przeważają, ale mam ochotę poeksperymentować ze zdjęciami trochę wyreżyserowanymi, ale które wyglądają na "naturalne". Mam ochotę przy okazji tego projektu zrobić coś, czego jeszcze nie robiłam - ale czy tego dokonam... to się dopiero okaże...
UsuńPięknie wyglądają . To co opisujesz - dogadywanie się dzieci - jest fascynujące , bo wychodzi na to że wystarczą chęci i otwarty umysł aby dać sobie radę bez znajomości języka :) Od dzieci tyle można się nauczyć . A ten projekt też mnie kusi ;)
OdpowiedzUsuńA tak! Pamiętam początki komunikacji Jagody z dziećmi anglo - i francuskojęzycznymi. W pierwszym przypadku - nie miała barier, znała język, bo się min posługuje z komunikacji z W., ale w drugim przypadku początki były niesamowite: bawiła się często bez słów, potem pojedyncze słowa, ręce... Niesamowite. Skuś się na projekt!;)
UsuńCudownie uchwycone chwile :)
OdpowiedzUsuń