środa, 11 czerwca 2014

BZDURKI SPOD KLAWIATURKI {z cyklu} MARUDZENIE NIEPERFEKCYJNEJ: O SKRACANIU DZIECIŃSTWA

Bonjour.
Nieperfekcyjna Matka (NM) idealną nie jest - wiadomo. Nawet o ideał się nie otarła. i nie otrze. Prawda jest brutalna. I się ta NM zastanawia, czy jej pogląd na temat edukacji spycha ją jeszcze bardziej w nieperfekcyjność, czy jeszcze dna nieperfekcyjności nie dotknęła...
Ostatnio często widzi NM takie nawoływania, ostrzeżenia... pozwoli sobie zacytować "Dziecko w okresie największej chłonności umysłu i chęci uczenia się, a przez to – zdaniem polskich władz – idealny

kandydat na ucznia. Tymczasem jest naukowo udowodnione,że szkoła skutecznie zabija chęć do nauki. Gdyby władze kierowały się logiką, a nie względami ekonomicznymi, należałoby raczej oczekiwać wydłużenia okresu edukacji przedszkolnej. ( cytat z fejsbuczka)

Ludzie świata! A cóż to za badania naukowe? Kto je przeprowadzał?Zabija przede wszystkim nastawienie; rozmowy rodziców przy dzieciach, którzy krytykują szkołę, zadania domowe, nauczycieli. Zabija w nich chęć, gdy to rodzice lecą do szkoły, by ponarzekać, dlaczego taka GRUBA lektura zadana, dlaczego tyle zadań do domu, dlaczego syn dostał czwórkę a nie piątkę... 

Powie Wam NM, jak jest we Francji z nauką...
Obowiązek szkolny jest od 6 r.ż. ( piszę o swoim regionie). Lekcje zaczynają się od 8.30. Dzieci są zostawiane przez rodziców przed szkołą. Nauczyciel klaskaniem w dłonie sprawia, że wszystkie ustawiają się w pary i grzecznie idą do swoich klas. SAME się rozbierają ( obuwie zmienne, zimowe kurtki) a nie, że mamusie pomagają maleńkim dzieciątkom.
Zajęcia są łączone np. CP ( odpowiednik polskiej zerówki) z CE ( pierwsza klasa). W CP dzieci uczą się pisać, czytać, liczyć - czyli tak jak w polskiej pierwszej klasie. Nauczyciel w ciągu roku może, widząc postępy lub ich brak u ucznia, przerabiać z nim materiał odpowiedni dla poziomu. Na przykład. Jagoda moja z racji wieku była niby w CE ( rok temu, lat 7), ale z racji nieznajomości języka przerabiała program CP. W drugim jednak semestrze pani stwierdziła, że może już z nią przerabiać program CE, ponieważ da radę, a z językiem sobie radzi świetnie, jak normalne francuskojęzyczne dzieci.
Przerwa na lunch jest w godzinach 11.30 -13.30. Dzieci w tym czasie idą do tzw. kantyny ( stołówki) lub odbierają je rodzice i jedzą wtedy w domu, na łące, w restauracji. 
Po tym czasie dzieci wracają do szkoły i UCZĄ SIĘ do 16.30. Bez względu na to, czy mają lat 6 czy 11.
Nie można przynosić do szkoły jedzenie i picia. Nie ma żadnych sklepików z batonikami, chipsami  itp. Za to jest ogródek przyszkolny, w którym dzieci pielą w ramach zajęć. A jesienią zbierają plony i robią zupę krem, która jest potem podawana na wspólnym spotkaniu z rodzicami.
Środy są w tej chwili wolnym dniem w większości szkół we Francji, ale od przyszłego roku ma się to zmienić i będą zajęcia do południa. Mimo że chodzą 4 razy w tygodniu do szkoły, wg moich obliczeń mają więcej godzin nauki niż w polskiej szkole, której zajęcia są przez pięć dni. 
Zadań domowych mają mało, ale mają. 
Zajęcia oprócz nauki piania, czytania. liczenia  mają el. historii, przyrody, fizyki oraz język angielski. Uczą się na przykład  posługiwania mapą, o starożytności, o układzie planetarnym. Muszą się przygotować to testów, np. z uzębienia ;), albo z gramatyki ( z dumą się przyznam, że Jagoda ten test zaliczyła najlepiej, miała tylko jeden punkt odjęty).
Na koniec każdego semestru rodzice dostają taki "kwestionariusz" umiejętności  i postępów dziecka nie tylko z wiedzy, ale i z zachowania, współpracy w grupie.
Do szkoły dzieci nie noszą ton podręczników, które trzeba samemu zakupić, ale kilka cienkich zeszytów, zaś podręcznik, który dostaje ze szkoły, w tejże szkole pozostaje.
Nie mają typowych zajęć z gimnastyki jak w Polsce, są to raczej zajęcia akrobatyczne, gdzie ważnym elementem jest współdziałanie, praca w parach, zespołach. W pierwszym semestrze jeżdżą też na basen.
Nie ma religii.
Czy moje dziecko, które oprócz szkoły francuskiej, ma jeszcze w środy polską szkołę, jest "zniszczone" i zabito w niej zapał do nauki? Hmmmm...
Sama, gdy włącza komputer ( bo TV nie mamy), szuka programów  naukowych dla dzieci typu "C'est pas socier". Ostatnio stwierdziła, że chce być naukowcem badającym Saturn ( albo alternatywnie trenerem jazdy konnej), zatem o tej planecie dużo czyta, ogląda, zaś na Dzień Dziecka zapragnęła mieć układ planetarny do powieszenia... Z ojcem swym jedynym chodzi oglądać niebo nocą przez lornetkę ( specjalnie zakupioną w tym celu).
Ma teraz do zaprezentowania w szkole "speech" i wybrała sama z siebie temat: Egipt. Siedzi teraz i albo czyta ( MAPY Mizielińskich) ,albo szuka w necie informacji na temat tegoż. 
Jej koleżanki  koledzy z klasy chodzą na dodatkowe zajęcia po szkole. Tutaj dzieci nie są smutne, że idą do szkoły. Są uśmiechnięte, rozbawione. 
Jagoda nawet w czasie majowej przerwy powiedziała mi, że chce iść do szkoły i  ...pouczyć się tabliczki mnożenia.
Nie pisze tu NM o Jagodzie peanów po to, by pokazać, jaka ona mądra, doskonała i w ogóle wyjątkowa. Pokazuje jedynie, że mimo trudnych początków ( obca szkoła, obcy język) wiele godzin spędzanych w szkole... jest szczęśliwa w tej instytucji i głodna wiedzy. 
Powiecie, ale miała 7 lat. Patrząc na fakt, że jest z końca grudnia, to tak naprawdę 6,5.
Z daniem jakże nieperfekcyjnej Matki o miłości do nauki, czy chęci chłonięcia wiedzy decyduje wiele czynników. Sama w sobie szkoła nie zabija tego pragnienia, ale ludzie: rodzice i nauczyciele. Ich postawa, podejście do dziecka zainteresowań. Często rodzice tylko wysyłają dzieci na dodatkowe zajęcia, by mieć poczucie, że dbają o rozwój dziecka. A ilu tak naprawdę rozmawia ze swoimi pociechami? Dowiaduje, czym się interesują? Wraz z nimi odkrywają tajniki świata? Choćby czytając wspólnie, tłumacząc, oglądając programy wyjaśniające dany problem? 
I nikt NM nie powie, że jak sześciolatek będzie musiał zacząć się uczyć pisać i czytać czy też liczyć, będzie nieszczęśliwy i odechce się mu wszystkiego.
Frank za kilka dni kończy 3 latka: składa literki, gdy widzi jakiś napis np na sklepie ( choć czytać jeszcze nie umie), zaczyna pytać: co tu jest za słowo? liczy do 13 p polsku i angielsku. I nie jest to wynik  " edukacyjnego pastwienia się nad dzieckiem" przez NM tylko jego naturalna potrzeba, bo NM nie dąży do ideału w jakimkolwiek aspekcie swego życia. Dzieci też.
Nie, nie twierdzi NM, że wszystkie dzieci takie są, dojrzewają tak samo, mają te same zainteresowania, ale sami wiecie, że wiele dzieciaków już przed pójściem do szkoły pisze, liczy, czyta. Czasami koślawo, czasami dukając, ale to wynika z ich potrzeby.
A zatem wykorzystujmy fakt, że dzieci chcą poznawać świat, chcą się uczyć. Skupmy się bardziej na organizacji, programie, dopasowaniu potrzeb do wieku, a nie na samym "puszczeniu" sześciolatków do szkoły i niby tym samym skróceniu im dzieciństwa...
W Szwajcarii obowiązek szkolny jest już od 4 r.ż., bo tam przedszkole jest obowiązkowe. NM ma nadzieję, że i w Polsce też tak będzie, ponieważ teraz dostać się do przedszkola to horror. A przecież trzeba pracować... A jak nie trzeba, to się chce... Nie samymi dziećmi człowiek żyje... Choć w drugą stronę też być powinno.

Franio: Ja ciem jechać z mamusiem, tatusią i Jagodem;)

Do widzenia się z Państwem
Jagodzianka.

6 komentarzy:

  1. Moim zdaniem największy problem leży w tym, że obniżają wiek pójścia do szkoły, a system edukacji zostaje ten sam. W Anglii - i jak piszesz, również we Francji - szkoła wygląda po prostu inaczej. Tutaj też jest obowiązek szkolny od piątego roku życia, ale dzieci do szkoły nie idą za karę, one to lubią... A trzylatki chodzą do przedszkola, wszystkie. Państwo gwarantuje darmowe 15 godzin, po to, by rodziców zachęcić i chociaż nie ma przymusu, to większość czuje się zachęcona i z tego korzystka. W Polsce szkoła wygląda jak wygląda, sześciolatki pójdą do szkoły i będą siedzieć w ławkach, a na w-fie grac w dwa ognie, a wszystko to w trybie 45/5 minut. I przy takim systemie edukacji to się zgadzam, że jest to zabieranie dzieciństwa. Bo, żeby to miało ens, to trzeba by zmienić podstawy: program, podejście do ucznia, sposoby prowadzenia lekcji i kadrę na młodszą, niestety.

    A mój trzylatek idzie jutro na próbny dzień do przedszkola... Stresa mam, chociaż obiecywał, ze nie będzie w przedszkolu płakał, będzie słuchał pani i grzecznie jadł i mówił "ja do pećkola, plooosie....".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mila, i ja właśnie o tym piszę - "Skupmy się bardziej na organizacji, programie, dopasowaniu potrzeb do wieku, a nie na samym "puszczeniu" sześciolatków do szkoły i niby tym samym skróceniu im dzieciństwa." Ja najczęściej, jaki słyszę argument, to taki, że się zabiera dzieciom dzieciństwo i chodzi tylko o to, by szybciej poszły do pracy. Myślę sobie, że jak rodzice nie chcą, by ich dzieci zbyt szybko poszły do pracy, mogą ich przecież utrzymywać tyle lat, ile chcą, a dzieci też mogą na przykład studiować dekadami. Myślę sobie, że " nie od razu Rzym zbudowano", główny zaś problem też nie jest w kadrze nauczycielskiej tak naprawdę, ale... w uczelniach, które nie chcą zmieniać programu studiów! Uczelnie żyją swoim życiem, szkoły swoim. Ja nie wiem, czy w Polsce dzieci idą za karę do szkoły. One pewnie też chcą iść z radością, ale mam wrażenie, że dorośli tę frajdę chyba na dzień dobry psują. I to dorośli z każdej strony: urzędnicy, rodzice, politycy.

      Usuń
    2. No, źle się wyraziłam. Rodzice myślą, że dzieci idą za karę. No tak, uczelnie tak samo skostniałe jak każdy etap szkolnictwa...

      Usuń
  2. A ten komentarz co napisała Emilia, to tak naprawdę ja byłam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Argument o tym zabieraniu dzieciństwa to faktycznie często się słyszy. I bardzo często rodzice przy dzieciach psioczą, źle gadają o szkole, nauczycielach...dzieciom się udziela. Moje dziewczyny lubią chodzić do szkoły, choć bardzo mi się podoba to co jest w Waszym regionie i gdyby tylko moja druga połówka zechciała wyjechać do innego kraju, nie zawahałabym się! Póki co radzimy sobie jak możemy. A co do nauki to dodawanie, mnożenie, dzielenie to ja często ćwiczyłam z dziewczynkami przy posiłkach, tak sobie kanapki dzieliłyśmy czy tam odejmowałyśmy...zupełnie naturalnie, poprzez zabawę. Dlatego jak mnie jakaś mama zapytała na jakiej cyferce dzieci są w szkole to robiłam wielkie oczy, bo...nie przykładam do tego uwagi, one od dawna znają cyferki i nie mają problemów z działaniami matematycznymi, z czytaniem też nie. Ale w szkole, czy to już w przedszkolu podobno był "odgórny" zakaz nauczania literek, pisania czy coś takiego...Nie wiem jak można zabronić! W szkole też dyrektor o tym wspominał, że zerówki nie mogą jeszcze, ale...on pozwala "po cichu" i nauczyciele mogli uczyć. No dziwne to to! Co to za program, kto to tworzy? Cieszę się, że moje dzieci ida do szkoły z radością i niekoniecznie zawsze chcą z niej wracać jak się rozbawią na boisku z koleżankami :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Święta racja! Też uważam, że szkoła nie musi zabierać dzieciństwa. Moje dzieciaki (11 i 8) do dziś do szkoły chodzą z radością i nie zanosi się, żeby się to szybko zmieniło. Mimo że zaczęli dość wcześnie: starsza w Niemczech w wieku lat 6, młodszy w Holandii w wieku 5. A mógłby jeszcze wcześniej (gdybyśmy tu już mieszkali), bo obowiązek szkolny jest tu od dnia 5-tych urodzin, a możliwość chodzenia do szkoły (z której wszyscy skwapliwie korzystają) od dnia 4-tych urodzin. Jakoś nikomu to nie przeszkadza, a dzieciom się podoba.Ale to na pewno kwestia wesołej szkoły, w której nauka to dobra zabawa, dużo ciekawych projektów, doświadczenia itp. I dużo indywidualnej pracy, w tempie dostosowanym do możliwości dziecka.
    Polski opór przeciw obniżeniu wieku szkolnego w ogóle mnie nie przekonuje. Akcje typu "ratuj maluchy" to jałowy protest. Tymczasem zdrowo byłoby, gdyby rodzice zaangażowali się nieco w życie szkół i konsekwentnie pilnowali, żeby dla ich dzieci były przyjazne. Bo rzeczywiście polskie szkoły nie wydają się przygotowane. Z tym, że moim zdaniem nie tylko na sześciolatki, ale i na siedmiolatki. Nieprzygotowani są głównie nauczyciele i dyrektorzy. To ich mentalność trzeba zmienić. a przy okazji system kształcenia nauczycieli, bo o pedagogice to często mają mgliste pojęcie. Wbrew obiegowym opiniom wiele zmian wymaga tylko dobrej woli, ewentualnie pomysłów (które można przecież skopiować z innych państw), a nie pieniędzy. Na przykład słynna konieczność wytrzymywania 45 minut w ławce w ciszy(!). Zmiana organizacji pracy nic nie kosztuje. Wystarczy tylko zadecydować, że pierwszych klas dzwonki nie obowiązują. Nauka może odbywać się w krótkich 10-ciominutowych blokach (na zasadzie 10 minut pisania, 10 minut śpiewania, 10 minut liczenia, gra ruchowa itd.), a nauczyciel może na bieżąco decydować o konieczności zrobienia przerwy, gdy dzieci nie mogą się dalej skoncentrować. Tak wyglądała pierwsza klas mojej córki w Niemczech. W Holandii przerwa jest co 2 godziny i jakoś nawet 4-latki wytrzymują, dzięki temu, że nikt nie wymaga od nich całkowitej ciszy i siedzenia w miejscu w czasie lekcji. No i klucz tego aspektu: w czasie przerwy dzieci muszą się wybiegać na dworze.
    I tak dalej... Trochę dobrych chęci ze strony nauczycieli, dyrektorów, władz samorządowych i rodziców i szczęśliwe sześciolatki będą mogły chodzić spokojnie do szkoły. Szkoda jeszcze, że nikt w Polsce otwarcie nie mówi o tym, że wcześniejszy szkolny start ma służyć wyrównaniu szans. Ale cóż, dyskutują ci rodzice, których dzieciom niczego nie brakuje - ani w sensie materialnych, ani emocjonalnym ani socjalnym. Ci, których problem dotyczy, nawet nie potrafią. Ale to już inny temat.
    Pozdrawiam serdecznie wszystkie Nieperfekcyjne Mamy!

    OdpowiedzUsuń