Chciałabym przede wszystkim podziękować Wam, drodzy Czytelnicy, za komentarze pod wczorajszym postem. Tyle komplementów w jednym miejscu to ja chyba nigdy w życiu nie miałam ;) Bardzo jest mi miło i serce raduje, że taką przyjemność sprawia Wam czytanie moich " bzdurek". Jeszcze raz bardzo dziękuję!
Muszę się Wam przyznać, że nie było łatwo z tym wyzwaniem. Najpierw zaczęłam szukać wad w sobie. Szukałam wszędzie: "w spodniach i w surducie, w prawym bucie, w lewym bucie" (J.Brzechwa) i nic ;P. A nie, przepraszam! Znalazłam jedną i to wadę wzroku -3,75. Ale to się nie liczy, bo wada jest skorygowana okularami a one - jak wiadomo - dodają "yntelygentnego" wyrazu twarzy. Wygląda się jak intelektualist(k)a, który(a) umie czytać, pisać i trochę liczyć... Chyba, że jest po Politechnice. Wtedy umie liczyć i trochę czytać oraz pisać :D
Myślę sobie... niemożliwe, żebym była bez wad...
I wtedy klepnęłam się w czoło, ponieważ sobie przypomniałam, że przecież jestem nieperfekcyjną matką! Czyli matką z wadami, gdyż ponieważ psuję humor mojej Jagnie każdego dnia, gdy każę Jej posprzątać pokój. Albo myć się. Albo odrobić zadanie domowe. Albo robić cokolwiek, co nie jest związane z bawieniem się. A i Frania do łez doprowadzam, gdy musi czekać na obiad, zamiast mieć podany natychmiast...
No tak... Jestem także nieperfekcyjną kucharką.
Gdy ma Jagna zaczęła jeść w szkole, po pierwszym dniu w kantynie rzekła :
-Mamo, tam jest lepsze jedzenie niż twoje.
I w ten sposób dziecko zostało wydziedziczone...
A wczoraj wieczorem jeszcze mi powiedziała:
- Może i robią niestarannie to jedzenie w kantynie, ale za to takie pyszne!
Żoną idealną mnie również nazwać nie można.
Ja: W., czy jestem perfekcyjną żoną?
W.: Prawie.
Ja ( z oburzeniem): A jakie mam niby wady???
W.: Nie mogę tego mówić przy dzieciach.
Myślę sobie... Może chodziło W. o to, że kiedyś miałam przygotować chleb ze smalcem, a ja z rozpędu najpierw posmarowałam go... masłem. (EEEE, nie, przecież chleb trzeba ZAWSZE smarować masłem, by nie był suchy;)).
A może chodziło Mu o to, że zamiast krótko odpowiadać TAK albo NIE, zaczynam tyradę, której skończyć nie mogę przez wiele minut. (EEEE, nie, przecież, kiedy milczę, to się niepokoi, że się obraziłam. Lubi, jak mu "rajdam", zwłaszcza w podróży).
A może chodziło Mu o to, że nie może codzienne "zapalić w kominku"? (EEEE, nie, przecież czasami to "wina natury", albo Frania, albo chce się mi po prostu spać, a jak nie śpię to MUSZĘ (w tym przypadku lepiej użyć czasownika MUSZĘ a nie CHCĘ) dziergać pół nocy, gdy mnie wena nawiedzi, ALBO PO PROSTU BOLI MNIE GŁOWA).
Tak sobie myślę po przeanalizowaniu powyższych "zarzutów", że jednak W. przesadza, wymyśla i po prostu nie ma racji i po prostu jestem żoną bez zarzutów :D:D:D.
Znalazłam jednak COŚ... Nazwałabym to wadą wrodzoną, defektem, skłonnością niezależną od woli osobnika... Tym czymś jest... problem z byciem gdziekolwiek na czas. I to nie jest moja zła wola! To nie jest zła organizacja. To nie jest szykowanie się na ostatnią chwilę (a przynajmniej w 70% przypadków). To jest taka przeciwstawna współzależność mojego organizmu ze wskazówkami zegara. To jest tak, że zaczynam się szykować długo przed godziną 00. Robię bez pośpiechu, stresu, zgodnie z zamierzeniami. Mam jeszcze godzinę. Spoko. I nagle przesyłany zostaje sygnał z mego mózgu do wskazówek zegara, które zaczynają obracać się z zawrotną szybkością. Mało tego! Gdy już mamy wyjść okazuje się, że: Jagna nie może znaleźć swojej czapki, Frank zrobił coś do pieluchy, czego nie powinien właśnie w tej chwili robić, ja... suszę pomalowane przed chwilą paznokcie, zahaczam nimi o ścianę, bluzkę, pieluchę, podczas zakładania butów, W. szuka kluczyków... ZAWSZE coś się wydarzy, co spowoduje, że te wskazówki bezczelnie, bezpardonowo, bezlitośnie pokażą, że ZNOWU są dalej niż być powinny. Albo my bliżej swego domu zamiast miejsca docelowego. Dobra... Możliwe, że dwa razy udało nam się przyjechać na uroczystość rodzinną punktualnie. Reszta rodziny się spóźniła, albo raczej... nie spieszyła, znajac naszą tendencję. I jak nas zobaczyli na miejscu... Ja nie wiem, kto był bardziej zdziwiony tym zdążeniem na czas: oni czy my...
Zdecydowanie stwierdzam, że moje czasowe obsunięcia nie są wynikiem braku szacunku dla osób, które mam odwiedzić. Podejrzewam, że może być to osobliwa odmiana alergii na uciekający czas? To wielce prawdopodobne. Też na nią chorujecie?
Wczoraj wieczorem postanowiłam, że wreszcie przemaluję zegar, który czeka na to już ze dwa miesiące i jednocześnie będę miała przedmiot na dzisiejsze wyzwanie. Dlaczego nie ma wskazówek i cyfr lub jakichkolwiek zaznaczeń godzin? A jak myślicie? Co mi one dadzą, skoro i tak się spóźnię?
Wy natomiast nie spóźnijcie się jutro, by zobaczyć, jak sobie poradziłam z szóstym tematem!
Jagodzianka.
P.S. Dobra, dobra... Domaluję oznaczenia godzin oraz wstawię wskazówki, bym chociaż wiedziała. ILE się spóźniłam ;)
Ale się uśmiałam! Uwielbiam ton w jakim piszesz ! Straszna z Ciebie matka ! no naprawdę!
OdpowiedzUsuńOch tak to jest z tym czasem i zdążaniem że nagle robi się późno a nic tego nie zapowiadało...
Pozdrowienia !!
No matką jestem okrutną ;D
UsuńZ tym czasem to podejrzana sprawa ;)
świetny opis wad(y) :)!!
OdpowiedzUsuńDzięki!
UsuńJa zazwyczaj jestem wszędzie pół godziny przed czasem :) bo mój mózg wysyła sygnał do zegara i wskazówki zwalniają.
OdpowiedzUsuńjakby nas tak wypośrodkować, to byłoby akurat! :)
świetny opis... szczerze się ubawiłam :)
To masz fajnie skorelowany mózg z zegarem ;)
UsuńNajlepszy opis wady jaki czytałam :D
OdpowiedzUsuńja też uwielbiam Cię czytać:) i bardzo podoba mi się ten zegar!!!
OdpowiedzUsuńOj ,jak mi miło. Zegar powstawał w mojej głowie długo i miał zupełnie inaczej wyglądać...tak bardziej kuchennie - w sensie z motywem kuchennym ;)
UsuńNie potrafiłabym tak artystycznie opisać wady ;)
OdpowiedzUsuńChe, chem Najpierw spróbuj a potem stwierdź, czy nie potrafisz ;)
UsuńŚwietnie opisane :)) uśmiałam się -no bo jakże można być tak nieperfekcyjną matką ,żeby obiad nie był natychmiast :))) - dobre
OdpowiedzUsuńStaram się być teraz przygotowana, i jak tylko Frank się obudzi, to jest już wszystko czekające na Niego. Ale On się denerwuje nawet wtedy, gdy dopiero biorę do ręki jego miseczkę. Choć często bywa, że na widok swej miseczki tańczy :D
UsuńUśmiać się można ;]
OdpowiedzUsuńNo to się popłakałam ze śmiechu ;-) na Ciebie można zawsze liczyć.Zegar super, taki obiadowy;-) Pozdrawiam nieperfekcyjną!!!
OdpowiedzUsuńCieszę się, że Cię rozbawiłam ;) Nieperfekcyjna dziękuje za uznanie dla zegara i pozdrawia nadopiekuńczą ;)
Usuńpyszny zegar ;)
OdpowiedzUsuńA miał być naprawdę smakowity - z jabłkiem. Ale coś mi nie pasowało;)
UsuńJagodzianka, wywal te emotikony. Wszyscy wiemy (a jak ktoś nie wie, to znaczy, że musi podwyższyć loty), że masz poczucie humoru i fajny styl, więc nie potrzebujesz łopatologii dla czytaczy
OdpowiedzUsuńCzasem się zastanawiam, co mam zrobić z czasem. I nigdy to nie jest jego nadmiar tylko właśnie niedostatek i jak tu się wyrobić ze wszystkim. Co się dziwić, że się człowiek wtedy spóźnia...
Ja się nie znoszę spóźniać. Robię to czasem na siłę i tylko w towarzystwie, które spóźnia się nałogowo (rodzina mojego męża), żeby nie stać jak jełopa i nie czekać na otwarcie, albo nie patrzeć, jak gospodyni dopiero myje podłogę. W ogóle to jest beznadziejne, żeby zapraszać ludzi na konkretną godzinę i spodziewać się, że przyjdą dwie później
Aleś mi zabiła ćwieka tymi emotkami... Przemyślę.
UsuńNo właśnie ten czas tak umyka...
I powiem Ci, że ja również nie lubię się spóźniać, ale to silniejsze ode mnie...
Opisałaś swoją wadę w uroczy sposób, ja bym Ci wybaczyła każde spóźnienie. No chyba że czekałabym godzinę na mrozie w klapkach. Trudno jest być punktualnym jak się idzie gdzieś z dziećmi, wtedy nasza punktualność obniża się odwrotnie proporcjonalnie do wieku dzieci razy ich ilość.
OdpowiedzUsuńNigdy nie pozwoliłabym Ci czekać na mnie godzinę na mrozie i to w klapkach!
UsuńWiesz... To prawda. Nie mając dzieci, mniej się spóźniałam ;)
Nie domalowuj cyferek, błagam, tak jest super. Przecież i tak będziesz wiedzieć ile się spóźniłaś - jeden widelec i pół noża, i ot, po co w jakiś minutach liczyć ;)
OdpowiedzUsuńSztućce są przecież godzinami :D Wskazówki już są i teraz będę zawsze wiedziała, ile łyżek temu powinnam była coś zrobić/gdzieś być ;)
Usuńhehe, znaczy spóźnienia liczysz w godzinach? Nieźle ;)
UsuńOryginalny zegarek! I znowu dawka śmiechu do śniadania!
OdpowiedzUsuńFelietony Jagodzianki :D
Pozdrawiam =)
Che, che:D
UsuńSpóźnianie się nie jest takie złe. Chociaż ja wolę przychodzić kilka minut przed czasem.
OdpowiedzUsuńTy to potrafisz wszystko tak fajnie opisać. Nawet wada wydaje się być taka urocza. Jak nie wada! ;-D
OdpowiedzUsuń