Nie przypuszczałam, że to tak szybko nastąpi. Trudne zadanie miałam...
W piątek popołudniu odeszła księżniczka Gryzia.
Rozpacz była wielka. Sama się zresztą popłakałam. To bardzo smutne patrzeć na cierpienie własnego dziecka. Tłumaczyć sprawy śmierci, które dla samej matki są trudne. Tuliłam Córę, tłumaczyłam Jej koleje losu każdego żywego stworzenia. Bardzo trudna ale jednocześnie bardzo ważna nauka...
W piątek popołudniu odeszła księżniczka Gryzia.
Rozpacz była wielka. Sama się zresztą popłakałam. To bardzo smutne patrzeć na cierpienie własnego dziecka. Tłumaczyć sprawy śmierci, które dla samej matki są trudne. Tuliłam Córę, tłumaczyłam Jej koleje losu każdego żywego stworzenia. Bardzo trudna ale jednocześnie bardzo ważna nauka...
Mimo że Gryzka była szalona, hałasowała okrutnie w nocy, to... brakowało mi wczoraj tego Jej "tarabanienia się", wydawało się w domu być za cicho...
.
Tak sobie pomyślałam potem, że z jednej strony kupuje się takie stworzonko, by między innymi oswoić ze śmiercią, nauczyć dziecko, że kiedyś stracimy bliskie nam osoby, zwierzątka a potem... A następnie bez wahania oferuje się - co też uczyniłam - zakup nowego chomiczka. Jakby tym sposobem chciało się uczynić antidotum na złagodzenie bólu, by naprawić stratę.
Jednocześnie rozważałam sobie, jak to jest naprawdę w życiu.... Gdy odchodzi nam bliska osoba, nie można zastąpić jej żadnym innym człowiekiem, nie można też kupić nowego "zamiennika"... Z jednej strony to świadczy o wyjątkowości każdego z nas, z drugiej zdajemy sobie sprawę, jak śmierć ważnej osoby dla nas jest ogromną stratą. Niepowetowaną...
Wzruszyła mnie Jagna, która tuliła tę martwą istotkę i tyle pięknych słów o Niej mówiła. Nawet teraz mam łzy. Gryzia była dla Jagódki pierwszym zwierzątkiem, o którego musiała dbać, wymieniać trociny w klatce, a także ją myć, dawać świeżą wodę oraz jedzenie. To dla Gryzi właśnie poprosiła Św. Mikołaja o przenośną klatkę, by mogła pojechać w niej do Polski. A gdy wracała ze szkoły, czym prędzej biegła do pokoju, by przywitać się z Przyjaciółką.
W sobotę nabyliśmy nowe stworzenie. Małe, zwinne. Dopiero w domu poczytaliśmy ( bo dla mnie chomik to chomik), żeśmy zakupili najmniejszego chomika ze wszystkich i do tego najtrudniej go oswoić. Myślałam, że padnę... Ale nic. Trudno. Będziemy działać, oswajać. Damy radę.
Wieczorem zawsze zabieraliśmy klatkę z Gryzią do łazienki, bo tak hałasowała, że Jagna nie mogła spać.
I tak było tego wieczora z nowym chomiczkiem, który po 22.oo zaczął nocną imprezę. Zabrałam go więc z pokoju Córki. Tym razem jednak nie dałam do łazienki, tylko do kuchni, bo chciałam poobserwować, jak się aklimatyzuje w nowym miejscu. Cały czas był spokojny. Najbezpieczniej czuł się w rurze. W pewnym momencie nie było go widać. Założyliśmy z W., że się schował do domku i tam śpi. Co jakiś czas słyszeliśmy skrobanie, więc byliśmy przekonani, że się on budzi. Ale z domku nie wychodził.
Gdy W. poszedł pod prysznic, a ja lakierowałam, usłyszałam kolejne skrobanie. Tym razem byłam jednak przekonana, że nie pochodzi ono z klatki. Zamarłam... Oczami duszy widziałam przeróżne krwiożercze stworzenia, które okupują moją podłogę pod meblami kuchennymi. Czekałam na W. z niecierpliwością. Na moje insynuacje, że naszą kuchnię zamieszkuje szczur, mysz, waran albo nawet wąż boa, W. zajrzał do klatki. Otworzył dach domku. Okazało się, że... jest pusty. Jak mógł się wydostać??? Niepojęte!
Znowu zaczęłam sobie pluć w brodę, że nie kupiliśmy interaktywnego zwierzątka zamiast tego chomika i do tego tak małego, że przenika przez szczebelki a może nawet i meble! W planach miałam oddanie chomika z powrotem do sklepu i zamianę na innego większego. Złapanie "bydlęcia" zajęło nam dużo czasu ( ja przyjęłam punkt strażniczy na krześle), bo owo "bydlę" szybkie i zwinne jest. Sprawa zakończyła się sukcesem, a ja po wypiciu prawie całej butelki wina - na ukojenie nerwów - mogłam iść spać.
A stworzenie zostało przeniesione do klatki przechodniej i włożone do miski, bo kto wie, czy i przez pleksi nie przechodzi?
Rano opowiedzieliśmy Jagnie historię. Na oddanie stwora się nie zgodziła (myśmy też stwierdzili, że ta wymiana byłaby wielce niewychowawcza) i jednocześnie znalazła wielce prawdopodobne miejsce, przez które prawdopodobnie wydostał się z klatki na zewnątrz. Do szczebelków przytwierdzony był specjalny kamień do ścierania zębów, który utworzył szczelinę. A potem moja Jagienka stwierdziła...
-Wiem, jak się będzie nazywała! BRUMKA, bo jest taka szybka!
Miłej niedzieli życzę,
Jagodzianka.
Nie znajduję wiele słów komentarza, myślę o przemijaniu, wychowywaniu i przemijaniu znów.
OdpowiedzUsuńI tylko ta butelka wypitego wina... ja bym usnęła po kieliszku
Kochana, ja miałam tak podniesione ciśnienie po tym wszystkim, że zasnąć nie mogłam. A już nie wspomnę, że Frania bolał brzuszek, więc praktycznie nie spałam cała noc. Odbiłam sobie za dnia ;)
UsuńDobrze, że mogłaś odespać.
UsuńPopatrz, jak to jest, że trzęsienia ziemi tak bardzo nami nie wstrząsają, jak małe sprawy małych ludzi...
To na pewno nie było proste doświadczenie ;-( Ale Brumka wynagrodzi Wam te przykre chwile. Jak pierwszego dnia " bydle" zwiało to kto wie , co będzie dalej ;-))
OdpowiedzUsuńNadal czekam na fotki z robienia orła na śniegu *_*
Pozdrawiam
Mam nadzieję, że "bydlę" już nie ucieknie. Fotki orła byłyby dzisiaj, ale w związku z Gryzią...
Usuńsmutne ale nagroda już jest tylko czekać na nowe przygody
OdpowiedzUsuńOch, oby nie były takie jak wczoraj ;)
Usuń