Dzisiejszy temat wyzwania to DUŻY.
Pojęcie DUŻY jest bardzo subiektywne, bo dla jednych dużo to dwie kostki czekoladki a dla innych nawet cała tabliczka to jeszcze mało (patrz: mła;)). W każdym razie nie jest to pojęcie jednoznaczne. Zauważcie, że są ludzie, którzy cieszą się z każdej nabytej rzeczy za zarobione przez siebie pieniądze. Są jednak i tacy, którym wciąż mało. Kupują, zdobywają, a i tak nie są zadowoleni z posiadanych dóbr. A jeśli okaże się, że sąsiad ma więcej... Ech.
Nasza perspektywa się zmienia wraz z wieloma doświadczeniami, upływem czasu. Pamiętam, gdy chodziłam do pewnego kościoła jako małe dziecko. Wydawał się mi on taki wielki. Po latach, na ślubie kuzyna ze dziwieniem stwierdziłam, że jest bardzo mały (kościół, nie kuzyn)! A chciałabym zaznaczyć, że aż tak nie urosłam od tamtego czasu :D
A pieniądze? Czy ktoś kiedyś stwierdził, że ma ich wystarczająco dużo? Ileż to razy słyszałam od osób zamożnych, że oni ledwie wiążą koniec z końcem... Jestem jednak zdania, że zdecydowana większość ludzi im więcej ma, tym więcej narzeka. Tak to jakoś idzie proporcjonalnie ze sobą w parze.
Moja Córa na przykład dała swemu Ojcu a Mężowi memu ostatnio 1 CHF i z dumą powiedziała:
-To dla Ciebie, Tatusiu, na benzynę.
Swoją drogą... Trochę paranoiczne jest to, że tutaj jest paliwo relatywnie tańsze niż w Polsce... Hmmm...
A jak już jesteśmy przy samochodach. Posiadam pojazd zapewne przez większość populacji określany jako duży, ponieważ jest typu kombi. Duży powiadacie? Ja tak nie uważam, bynajmniej. Szczególnie nie potwierdzam tej tezy, gdy się pakujemy do wyjazdu. I to tylko na dwa dni! Niby zabieramy najpotrzebniejsze rzeczy, a tu się okazuje, że nie ma już miejsca. Czasami się zastanawiam, czy istnieje jakikolwiek samochód osobowy, który uznałabym za duży do przewożenia POTRZEBNYCH MI w podróży rzeczy... Wątpię.
I teraz ja się pytam moich Rodziców, jak się mieściliśmy do dużego Fiata? Ja się zapytuję właścicieli Fiata małego: jak żyliście a raczej, jak się pakowaliście, o wielcy bohaterowie?
Fakt, że jak się porówna czasy mojego dzieciństwa chociażby ( i tu dementuję pogłoski, jakoby wtedy istniały dinozaury) z obecnymi, to gołym okiem widać, ile przedmiotów nagle zaczęło być niezbędnych w naszym życiu. Pomijam tę okoliczność, że wtedy chyba jedynym niezbędnym przedmiotem był ocet, gdyż ZAWSZE stał na półkach, ale coraz więcej powstaje gadżetów, które maja ułatwić nam życie, wspomóc w wychowaniu czy też rozwoju dzieci. W rzeczywistości mamy dużo zbędnych przedmiotów, które czasami może tylko raz użyjemy, ale mieć MUSIMY, bo są one z kategorii "mast hew"*.
I dlatego też sądzę, że w dobie czasów, gdy ludzie dążą za tym, by mieć dużo, jeść dużo i potem są duzi (choć raczej tego nie chcą, ale jakoś ta tusza to gratis do tego żarcia ;)), idea minimalizmu jest jak najbardziej zasadna. I tu nie chodzi o to, by zostać w pustym mieszkaniu z jednym krzesłem i miską. Tylko żeby, zanim się kupi kolejny ciuch (Wiem, wiem, kochane. Ja też "nie mam w co się ubrać, chociaż w szafie sukien sto"), następny na kredyt telefon (bo ma o jeden przycisk więcej od poprzedniego) zastanowić się, czy to jest nam do szczęścia potrzebne.
Zaskakuje mnie na przykład tendencja, że wszystko, co teraz się kupuje: sprzęt AGD, meble a nawet ozdoby świąteczne są na sezon, góra kilka a potem się je wymienia na bardziej trendi, fresz, dżezi*. Ja wiem, że nareszcie minęły czasy naszych rodziców, którzy kupowali meblościankę i używali jej 30 a może i nawet 40 lat. Zdaję sobie sprawę, że często potrzebujemy zmian, by poprawić sobie nastrój, albo się nam wnętrza opatrzyły. Z drugiej jednak strony, cóż to za marnotrawstwo pieniędzy! Ależ w ten sposób zanieczyszczamy środowisko! A od czego nasza kreatywność? Można przecież przemalować, dodać jakiś gadżecik i już stary mebel zyskuje świeżość, nowy luk*!
Jestem ogromną zwolenniczką wszelakich second hand'ów, pchlich targów i serwisów, na których można sprzedawać używane przedmioty. Dzięki temu rzeczy mogą służyć jeszcze wiele lat i zapobiegamy tworzeniu hałd śmieci.
I jak już wspomniałam, co dla jednych jest małe, dla innych może być za duże ;)
Dużo uścisków, pozytywnej energii Wam ślę,
Jagodzianka.
*zapis jak najbardziej zamierzony
świetne!
OdpowiedzUsuńsuper! śliczne dzieciaczki
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo!
UsuńPo raz kolejny czytam Twojego posta z uśmiechem na twarzy ;)
OdpowiedzUsuńPoruszyłaś bardzo ciekawy, a zarazem często bardzo smutny temat.
Powiem Ci na własnym przykładzie, że ja sama kiedyś wpadłam w taki niszczycielski nałóg wydawania kasy. Jak nie poszłam raz lub dwa razy w tygodniu na zakupy to byłam koszmarnie chora. I zawsze nie miałam się w co ubrać! Dawno temu to było, jeszcze jak mieszkałam w Anglii. Kupowałam ciuchy na potęgę, może był to taki skutek uboczny tego, że wcześniej mieszkając w PL nie było mnie po prostu stać na nowe i dobre ciuchy. I odbijałam sobie te ubytki w Anglii, kiedy zaczęłam zarabiać dobrą kasę! Ale na szczęście opamiętałam się i kopłam konkretnie w cztery litery i powiedziałam dość. Nie po to haruję ciężko, aby funty wydawać na jakąś kolejną niepotrzebną bluzkę, buty czy gacie. I przestałam, o tak z dnia na dzień. Teraz zanim coś kupię, okręcę tą rzecz z tysiąc razy w dłoni, pomyśle, obmyślę, przymierzę i najczęściej ląduję ona z powrotem na półce. Ale nie to że wogólę nie kupuję ciuchów - kupuję ale z głową! Od dawna wiadomo że ten co ma dużo zawsze chce więcej i zawsze mu mało. Co za dużo to nie zdrowo!
Pozdrawiam ciepło!
Tak, czasami, gdy nam przez wiele lat czegoś brakowało, potem próbujemy sobie to wynagrodzić. Taka sytuacja jest również częsta wobec dzieci: kupuje si im na potęgę zabawek, ponieważ samemu się ich nie miało. ale więcej nie znaczy lepiej, szczęśliwiej...
Usuńoj, Jagoda, masz świętą rację
UsuńOj tam, oj tam.
UsuńJagodzianko, Ty jak zwykle wspaniale ujęłaś temat! Zgadzam się z Tobą w 100%! To co dla jednych jest małe, dla innych jest bardzo duże. To co dla jednych jest ZA MAŁO, dla drugich jest pełnią szczęścia. ;-)
OdpowiedzUsuńJa staram się o tym pamiętać (szczególnie ostatnio mnie wzięło) i ograniczać swój konsumpcjonizm, bo nie prowadzi do niczego poza zagraceniem własnej przestrzeni i życia.
Zdjęcie super! :-)
Ps. Tygrys opowiadał, że jego rodzina (mama z ciocią i trójką małych wtedy dzieci) mieściła się w maluchu i jechała tak na wakacje!!! Domyślam się więc, że i jakieś bagaże tam jeszcze upchali. JAK oni to zrobili, nie mam zielonego pojęcia! ;-)
No właśnie, JAK to zrobili? :D
UsuńOj wazne slowa, wazne. Mnie tak ruszylo jak kiedys gdzies zaslyszalam, ze gdy do biednych ludzi w Afryce przychodza paczki z ciuchami z europy to oni nie chca ich nosic. Twierdza ze ubrania sa po zmarlych.. Bo nie zniszczone... Czesto o tym mysle nim kupie cos naprawde nowego.
OdpowiedzUsuńWielokrotnie słyszałam od moich koleżanek, że nie będą chodziły w ubraniach z zeszłego sezonu, bo to już niemodne...
UsuńFajnie to zinterpretowałaś.Super zdjęcia. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńDziękuję!
UsuńŚwietny wpis :) oczywiście pojęcie duży jest bardzo subiektywne.
OdpowiedzUsuńPodejście do kupowania używanych rzeczy jak najbardziej za. Nieraz analizuję co zrobić żeby mniej w naszym domu produkować śmieci. Niestety różnie to wychodzi- ale staramy się segregować śmieci.
No i jak zwykle fotka z podpisami rewelacja :)
Segregujemy śmieci, bo tutaj to obowiązek i nie ma za bardzo innego wyjścia. I bardzo dobrze. Papiery palimy w kominku. Najgorsze to jest z pampersami. Ich Frank produkuje dużo.
UsuńNo my niestety nie mamy kominka.. no ale od czego są zbiórki makulatury w przedszkolu :
UsuńA mój Maksio (2 lata i 7 miesięcy) powoli zaczyna się odpieluszkowywać jak to nazywamy , i wreszcie mniej tego zużywamy :)
Ja już sadzam Franka na nocnik, ale akcję właśnie odpieluszkowania zacznę na wiosnę, jak się cieplej zrobi, żeby ganiał w majtach ;D
UsuńZdjęcie super;)
OdpowiedzUsuńDokładnie co dla jednych małe dla innych moze być za duże;)
Urocze :)))
OdpowiedzUsuńWidzę, że większość z nas inspirowała się dziećmi lub motywem małe dla małego jest duże :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Będę dopiero do Was zaglądać. To chyba przychodzi jakoś automatycznie - to skojarzenie z dziećmi.
UsuńSuper ujęty temat i w tekście i na fotkach :)
OdpowiedzUsuńDziękuję.
UsuńZgadzam się z Tobą w całej rozciągłości posta ;)
OdpowiedzUsuńMiło mi ;)
Usuńcudne ;)
OdpowiedzUsuńDzięki!
UsuńAle super wesołe zdjęcia!!!
OdpowiedzUsuńI z postem też się zgadzam:))
Miło mi!
UsuńPomysł na zdjęcie super:-)) Pamiętam jak z siostrą i rodzicami(cztery osoby) jechaliśmy z Rudy Śląskiej do Międzyzdrojów coś około 600km Fiatem 126p.Bagaże na dachu i pod nogami, w bagażniku zapasowe części na wszelki wypadek, a my z siostrą bez pasów bezpieczeństw i fotelików. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńTo były takie czasy. i ja jeździłam bez pasów i fotelika. Te przepisy weszły o wiele później, ale nie wiem kiedy.
UsuńJa co roku zaś jeździłam do Babci do Istebnej ;) O wiele mniej kilometrów, ale też się mieściliśmy. Nad morze zresztą też nie było problemów z zapakowaniem.
A teraz kochana to miałam bagaże na dachu (delfin), w bagażniku dużym (kombi), dzieciaki pod nogami. Zresztą ja również... Masakra ;)