Bonjour.
Mam potrzebę dopowiedzenia kilku słów do moich ostatnich BZDUREK, bo być może część z Was pomyślała, że jestem wariatką biegającą ze stoperem i z histerią w oczach co chwilę sprawdzającą na kartce mój plan dnia. Z tą wariatką się niewiele pomylicie, ale reszta jest nieprawdą...
Jestem osobą, która nie lubi sobie uprzykrzać życia, dlatego też nie ćwiczę "wysiłowo" - by się nie męczyć ( generalnie w ogóle nie ćwiczę, co nie jest powodem do dumy. Chciałabym, co prawda, chodzić na pilates, gdyż albowiem boli mnie kręgosłup, ręka - od kręgosłupa), ale teraz nie mam okazji. Nie stosuję też żadnych diet. To znaczy moja choroba wymaga diety, ale na szczęście takiej, jaką lubię: zero smażonego, tłustego, ciężkostrawnego. Ale to nie znaczy, że rezygnuję z serów czy słodyczy. Tego sobie nie odmawiam.
W każdym razie chciałam powiedzieć, że nie lubię być niewolnikiem jakieś zasady, dlatego też pisząc o zapisywaniu swoich planów nie znaczy, że się ich trzymam, jak tonący brzytwy. A dlaczegóż? Bo PLAN MA BYĆ NASZYM MOIM UŁATWIENIEM W CODZIENNOŚCI, A NIE KULĄ U NOGI! To nie jest tak, że tworząc sobie zadania na liście, TRZEBA/MUSZĘ je wykonać, bo jak nie, to znaczy, że jesteśmy/ jestem nieudacznikami/-kiem/ką ;) i jedynym wyjściem z sytuacji jest popaść w otchłań rozpaczy, bo świat się na pewno zaraz zawali. Takie plany mają jedynie ukierunkować moje działanie dnia każdego. Znaczy się... tak to działa u mnie i ja do tego tak podchodzę. Jeżeli w danym dniu wszystko z listy nie będzie wykreślone - nic nie szkodzi. Zrobię jutro. Mało tego! Miewam w planach zrobienie np. pionów, ale mam ochotę/ wenę na zupełnie co innego - choćby scrapowego - i robię to, co mi w duszy bardziej gra.
Wiadomo, że mimo wszystko staram się z tej listy zrobić jak najwięcej, bo po to ją tworzę, ale nie jest to "konieczna konieczność". Ważniejszy jest mój psychiczny komfort. Ale jedno Was powiem na pewno - dzięki planowi mam bardziej poukładany dzień i mam czas na więcej zajęć...
No właśnie. Ostatnio o tym rozmawiałam z Panią K., która przyznała, że i u Niej tak jest: ma więcej obowiązków, łatwiej się organizuje i więcej jest w stanie zrobić. Zapisała się na e -kurs ( z potrzeby własnej) i od razu wstąpiła w Nią energia. Okazało się ponadto, że dzięki nowemu "powiewowi" więcej robi, bo więcej Jej się chce.
Tak naładowana energią od Niej, poszłam do domu i ... postanowiłam i ja pomyśleć o sobie od strony intelektualnej. Codziennie robię sobie zatem lekcje z j. angielskiego ( dawno temu porzucone) w celu rozszerzania słownictwa i jeszcze jeden kurs związany z szybkim pisaniem. Kiedy Franczesko zasypia, ja pierwsze co robię, to szybkie wykonanie dwóch lekcji, a potem - jak czas pozwoli, co innego... Rózie jest z tym pozwoleństwem...
Ale, ale to, co powtarzam bardzo często i odnosi się do wielu dziedzin naszego życia: moja porada, choć z drugiej strony wolę nikomu nic nie radzić, bo każdy ma swój rozum, ale jestem tego pewna: zachowajmy we WSZYSTKIM dystans: w planowaniu, w działaniu, w mówieniu i słuchaniu. Taki zdrowy dystans, nie traktujący sprawy śmiertelnie poważnie...
Ale żeby było śmieszniej... mój dzisiejszy post nie powstał tak późno dlatego, że TAK ZAPLANOWAŁAM,ale z powodu totalnej dezorganizacji, rozwalonego dnia spowodowanego bólem kręgosłupa, głowy, niestworzenia planu, niezrobienia niczego mądrego, pożytecznego. Mało tego! Nie odbyłam dziś swoich lekcji! Jagna w dodatku się mi rozchorowała, Frank nie miał zamiaru spać popołudniu ( w przeciwieństwie do mnie).
Mam nadzieję, że dziś jednak naładowałam energią podczas co środowej rozmowy M., która od dwóch tygodni coś planuje i ZAWSZE COŚ Jej wypada... Mam nadzieję, dzisiaj NIC nie stanie Jej na przeszkodzie...
A ja? Choć w planie nie mam tego, to właśnie obżeram się popcornem, zaraz z W. obejrzę "Przyjaciół" i... jutro zaplanuję sobie pełen aktywności dzień. A co! Dzisiaj mi wszystko LOTTO!
Ale z drugiej strony... nie mogę przecież grać sobie ze swoim planem w kulki, nieprawdaż?
Do widzenia się z Państwem,
Jagodzianka.
choć jestem chodzącym chaosem, potrafię sobie wyobrazić, jak bardzo planowanie potrafi ułatwić życie i uniknąć stresu. niestety, jestem zbyt leniwa (czasem bardziej zmęczona niż leniwa, ale pozostańmy przy prawdzie), a organizacja czasoprzestrzeni zaczyna i kończy się w pracy, gdzie hiperwielki chaos muszę utrzymać w ryzach, uładzić, zorganizować go.
OdpowiedzUsuńchciałabym kiedyś zmienić swoje życie i nadać mu jakiś kształt (byle nie amebowaty), lecz dopóki większość jest na mojej głowie, nawet nie próbuję się starać, bo wiem, że zacznę się frustrować. pewnie i mnie przydałby się powiew energii, jakaś nowość w życiu, która mobilizowałaby do działania, ale znam siebie, skończyłoby się na odłożeniu wszystkiego innego i koncentracji na nowości.
pierwotnie ti nie miał być komentarz o mnie, a o tobie... sorry
Lucy, ale ja wolę w komentarzach o komentujących a nie o mnie :D Mnie bardziej interesuje właśnie, co Czytelnik o tym myśli z własnego doświadczenia, czy też jakie on ma rozwiązania w swoim życiu.
UsuńPiszesz, że chciałabyś KIEDYŚ, ale dopóki większość jest na Twojej głowie... Zdajesz sobie sprawę z tego, że to KIEDYŚ może nigdy ie nadejść, bo zawsze większość będzie na Twojej głowie? ;) Ja sobie myślę, że warto chcieć JUŻ zmienić swoje życie, zaczynając od małych kroczków. Nimi to podążać do zmian, do nadania kształtu. nic na siłę, nic nagłego - bo to też nie o to chodzi, by dokonać wielkiej rewolucji, zgubić się w niej i w konsekwencji wrócić do starego porządku.
Właśnie pisała do mnie M. - wreszcie znalazła czas i zrobiła TO. Mały kroczek pobudził Ją, dodał energii. Wierzę, że będą następne, bo Ona - jak Ty - chce nadać kształt swojemu obecnemu życiu ;)
no jasne, zaczynam od egzekwowania od dzieci porządku ;)
Usuńa tak naprawdę oczywistym jest, że pewne obowiązki odejdą, a na ich miejscu pojawią się nowe, ponieważ życie ewoluuje. problem tkwi w sposobie myślenia i mobilizacji - mam ambicje tudzież bywam rozdrażniona z powodu detali, które innych nie ruszają, więc sama muszę się nimi zająć lub przynajmniej pilnować, nadzorować, przypominać o ich wykonaniu. wbrew pozorom to katorga umysłowa. czekam do wiosny i wyższego ciśnienia atmosferycznego, czyli powrotu lucy cyborga (wiem, jak to karykaturalnie brzmi na przestrzeni słów, które padły powyżej)
Po kilku latach siedzenia w domu nie -"że muszę", ale- "bo chcę" strasznie się wyluzowałam i... po zaobserwowaniu ludzi, życia i tego co kreują rzeczywistość, reklamy, państwo itd- zauważyłam, że ludzie często udają, przed samym sobą, że planują, udają że robią i ale fakt- gonią!!!- bo muszą, bo tak wypada. W tym MUSZENIU jest nagonka reklam, kredytów, lansów itd...
OdpowiedzUsuńa ja tymczasem ... delektuję się życiem, mam dziś dużo mniej ( materialnie) niż kiedyś ale jestem wolna od "MUSZENIA"... po prostu robię to co chcę, kiedy chcę. I nic mi nie brakuje (materialnie). ŻYJĘ, mam się dobrze i ... ściskam wszystkich którzy mnie rozumieją:)
PS a co do jedzenia- witaj w klubie, jem co chcę, ale bez większego obżarstwa i ...wciąż nie mogę przytyć :)
życzę Ci abyś nadal była sobą i robiła w życiu wszystko, tylko wtedy, kiedy CHCESZ i bez stresu i patrzenia na innych, słuchała SIEBIE i swego SERCA, swoich potrzeb. Pamiętajmy, że każdy z nas jest inny, ale nie uwierzę w to, że ludzie goniący i robiący "co MUSZĄ" - są sobą !
i ja nie wierzę, izo.
Usuńtylko czasem życie nie chce wyprostować pogniecionego scenariusza
myślę że przydałby Ci się pakiet masaży :) który ugłaskałby/ wyprasował "Twoje zranione i pogniecione " ciało i ...umysł :) 3mam kciuki za pozytywne myślenie .... uściski !
UsuńZ planowaniem u mnie wychodzi różnie , czasami zaplanowany tydzień niespodziewanie pada bo któryś z chłopców zachorował. Ale powoli uczę się przyjmować to co przynosi życie (są momenty frustracji,ale staram się walczyć z tym). W szczególności przyjmować to na co nie mam wpływu .
OdpowiedzUsuńJa plany samokształcące są jak najbardziej pozytywne :))
Po pierwsze - też tak mam, że im więcej mam do roboty tym więcej zrobię i jeszcze mi czasu zostanie :) A jak na luzie.. to mogę nic nie zdążyć - ale za to jak się psychicznie odpoczywa na tym "nie muszeniu" :)
OdpowiedzUsuńPo drugie - czytając posta przypomniał mi się jeden odcinek bajki, którą zawsze oglądam z moimi chłopakami - Ciekawski George (Curious George) - kiedy George miał bardzo dużo zadań poukładanych na karteczkach żeby zarobić na wymarzony latawiec... i tak biegał od jednego zadania do kolejnego i nagle spotkał znajomych - którzy go zaprosili na kanapkę - on tak patrzy na listę.. i przecież na liście na ma kanaki - nie ma na nią czasu - i co zrobił>??
Dopisał kanapkę na listę i spokojnie usiadł ją zjeść ;) Czy to nie genialny sposób....? :)
Pozdrawiam ciepło :)