Bonjour.
Co prawda
Ciotka Lucy zrobiła sobie wagary od spajdeja, ale nie ja! mam nadzieję, że wyjdzie mi on jakoś sensownie i dotrwam do końca, bo pracy przy tym poście będzie dużo...
DNI
MAJA
Nie ukrywam, że to miesiąc dla mnie szczególny, bom majowa panienka, ale zanim dojdę do TEGO dnia, powiem, iż me dziecię starsze komunistką zostało. Sam okres przygotowań był dla nas trudnym czasem, bo me dziecię oprócz tego, że do dwóch szkół uczęszcza, musiało zaliczyć ok. 20 modlitw i nauczyć się odpowiedzi na 52 pytania...
Ale było tego dnia pod górkę z innej strony, ponieważ Franio od 4.oo nad ranem zaczął puszczać pawie (bynajmniej nie ptaki): namiętnie i nie raz, i nie dwa. Był blady i bez siły.
Finał tych bardzo nerwowych godzin był rozbrajający. Wcześniej poprosiłam moją Mamę o ugotowanie ulubionej zupy mojej Córki - rosołu, gdyż, albowiem, bodajże nie gotuję wywaru z martwej kury. I gdy przygotowywaliśmy stół do uroczystego obiadu, mój blady Synio rzekł że jest "głodna". Dostał tegoż rosołu: jadł w skupieniu, u bez słów, wiosłując łyżką, po czym rzekł dokonawszy spustoszenia w talerzu: "mamuś, to jeśt pyśne" To były Jego pierwsze słowa w tym dniu. A potem wciąż jadł i jadł, zaś po porannych pawich historiach zostało tylko wspomnienie...
Ale to był i dla mnie ważny moment troszkę z innego powodu, ponieważ debiutowałam jako osoba fotografująca uroczystość i to w tak specyficznym miejscu ( wysoki sufit, słabo oświetlone wnętrze). Dałam radę i z tego jestem dumna.
Następny dzień z serii DNI MAJA, to... dzień moich urodzin. Kolejnych, pewnie niewartych wspomnienia, ale dla mnie wzruszających, zaskakujących... Dziękuję Pani K. za poniedziałek;)
Na tę okoliczność przygotowałam dla najbliższych
cup cakes - tiramisu wg przepisu KWESTIA SMAKU. Nie przetrwały dwóch dni...
Uwierzcie, że te marcepanowe różyczki to dzieło Jagody? Zaś ślimaczki to praca dwojga: duży Jagny, mały tworzony pod okiem Siostrzyczki - Frania.
A tu uchylam jedynie fragment prezentu... Cudowna niespodzianka. Radość wielka tym bardziej, że kompletnie nie spodziewałam się czegokolwiek... Reszta prezentu czeka na specjalną sesję zdjęciową... ( jeszcze ra dzięki Ciotki: H. i M.).
We Francji Dzień Matki obchodzony jest w ostatnią niedzielę maja. W tym roku przypadało zatem na 25.. Miałam nadzieję, że w związku z powyższym i 26 świętować mi się będzie należało... Nie należało... Musiałam ugotować obiad, zrobić pranie... A laurka, którą dostałam od Jagny, na okładce była napisana po francusku a w środku po polsku - 2 w 1. W doniczce zaś - właśnoręcznie pomalowanej przez Jagódkę - wyrośnie dla mnie kwiat...
Kolejny DZIEŃ MAJA odbędzie się jutro... ale o tym na końcu posta...
MOMENTY
MAJA
To chwile wyłowione w tym miesiącu... Muszę przyznać, że znowu maj mnie tu rozczarował. Marzec i kwiecień były cudowne, ciepluśkie, radosne, a maj: albo padało, albo wiało... Nawet rzadko łapałam za aparat...
Z wisterii nic mądrego nie zostało... Zdjęcie kiepskie, ale robione na szybko, gdy padało.
Ale dzwonki nadal przepięknie kwitną...
W moim ogrodzie...
AAA! Franczesław kocha, uwielbia niezmiennie" tlaktoly" i pociągi... Udało się mi - znowu na aukcji - wygrać dodatkowe "toly i zwlotnice" o połowę taniej...
A kulinaria?
Szparagi rulez!
...albo naleśniki!
I teraz ważna chwila dla mnie...
Ja: W. Z jakiej okazji kupiłeś szampana i to prawdziwego? ( obliczam, jest już po moich urodzinach, po Dniu Matki również - zresztą nie jestem matką W.;), imieniny dopiero będą)...
W; No ,bo się kochamy, no nie?
Tak, to idealny powód, by napić się szampana...
No ,a jak nie ma szampana pod ręką, to równie pyszna jest kawa zaparzona przez mojego Synka z jakże gustownego czajniczka ;)
A będąc jeszcze przy żarełku! Pisałam ostatnio w
WĘDROWNIKU, że w Montreux nie mogliśmy znaleźć sensownej knajpki i w końcu wylądowaliśmy w... tak, tak... wstyd się przyznać... trudno my coming out... w McDonalds...
To był pierwszy raz Frania ;)
Zamówiłam napój mojito, bo ładnie wyglądał na zdjęciu ;). Pani przygotowuje na moich oczach - wsypuje lodu, syrop. Podchodzi do niej szef, coś tam mówi, zwraca uwagę. Pani zawartość kubka wywala i robi od nowa, dodając kawałki limonki i czegoś tam jeszcze. A ja bym nawet się nie zorientowała, ze mam "wybrakowane" picie. Zresztą, takie sobie... Szału nie ma, ręki nie urywało ;) Ja jak zwykle zamówiłam sałatkę - wiem, że jest to coś, co zjem.
To zdjęcie powinno być właściwie na początku - bo to plan dnia mojego dziecka. Ale może lepiej umieścić właśnie tego tutaj. Proszę zwrócić uwagę na ten zapis o 20.30 - umyć się - NIE ŚCIANY oraz IŚĆ SPAĆ, SPAĆ - NIE BAWIĆ! To bardzo ważne punkty w naszym domowym i rodzinnym życiu. Szczególnie ten pierwszy. Co prawda po wyjściu Jagody z łazienki bywało,ze kabina prysznicowa lśniła czystością, ale dziecko już niekoniecznie... Jak mawiają: coś za coś ;)
Zapis "łórzko i sjeść" są wyrazem zamiłowania mego dziecka do poetów - futurystów międzywojnia ;)
A to nie koniec!
Jak pisałam Wam wcześniej, na końcu zamieszczę notkę o jutrzejszym dniu. W. z okazji imienin sprawił mi niespodziankę... Jedziemy TAM na 4 dni:
Nie będzie mnie zatem do niedzieli. Mamy zamiar leniwie wdrapać się na wieżę Eiflla i połazić to tu, to tam. Aha, ale mam dla Was przygotowane posty na jutro i piątek, a potem będzie urlop na blogu;)
Trzymajcie kciuki za pogodę i do widzenia się z Państwem,
Jagodzianka.