O tym, że uwielbiam twórczość Woody'ego Allen'a i to nie tylko filmową, ale również literacką, już pisałam wielokrotnie. Nic zatem dziwnego, że nie wyobrażałam sobie tego, by nie pójść na Jego najnowszy film "O północy w Paryżu". Problem był jedynie w postaci... Franka. Zastanawiałam się, jak dziecko przyjmie dwugodzinną rozłąkę, bo pamiętałam historię z Jagą.
Miała ona pół roku, jak postanowiłam zaszaleć i spotkać się z koleżankami. Nakarmiłam dziewczę i poszłam na babski wieczór, informując jednocześnie Męża, że jeżeli nie da sobie rady z płaczącym dzieckiem, to ma do mnie natychmiast zadzwonić. Szczerze mówiąc, nie zakładaliśmy oboje jakiegoś problemu, ponieważ Woj często zajmował się córą...a tu "surprise". Po kilku godzinach, Mąż dzwoni do mnie i obwieszcza, że wymięka, bo Jagienka płacze i płacze, a wręcz ryczy i ryczy. Przyjechałam zatem czym prędzej do domu, przytuliłam, przystawiłam do piersi i w trzy sekundy zażegnałam awarię ;) Do koleżanek jednak już nie wróciłam...
Stwierdziłam jednak, że tym razem tak być nie musi, a ponadto - kto nie ryzykuje, ten nic nie ma. Mimo wszystko z drżącym sercem, postanowiliśmy pójśc na tę KASOWĄ komedię...
No właśnie wytłumaczcie mi proszę, bo ja tego nie rozumiem! Czytam coś takiego: Najbardziej kasowy film Woodyego Allena "O północy w Paryżu" również w polskich kinach odnotował rekordowy wynik otwarcia. W premierowy weekend najnowszą komedię Allena obejrzało 104 510 widzów.(źródło: http://londynek.net/). Wytłumaczcie mi, proszę, co to za walor artystyczny, że film jest kasowy? Co to znaczy? Że reżyser wydał najwięcej pieniędzy na film? I co, dzięki temu, owa produkcja jest lepsza, od tych starszych? Na pewno nie, bo kto zna wcześniejsze filmy Allen'a sam wie najlepiej, że tu nie o efekty specjalne chodzi ale o pomysł, fabułę! A może to oznacza, że film najwięcej zarobił do tej pory w karierze Allen'a? Czyli co? Ludzie przeczytali tę reklamę i powiedzieli sobie: o! Muszę iść wydać kasę na ten film, skoro tylu ludzi kupiło bilet, to chyba warto?
Ok. może się i czepiam, ale Allen jest moim guru filmu: uwielbiam klimat oraz humor, który tworzy w swoich produkcjach a także poruszaną damsko-męską problematykę i dlatego takie płaskie hasło reklamowe jest -wg mnie - obrazą Mistrza... No dobra...Dosyć tego pitu-pitu. Pewnie jesteście ciekawi (kto jeszcze na tym filmie nie był), czy warto wydać KASĘ na niego ;)?
Otóż...warto! Oczywiście, że warto!
Film rozpoczyna się pięknymi zdjęciami Paryża za dnia, w nocy, w słońcu i podczas deszczu. Widok ten sprawił, że uśmiech miałam od ucha do ucha (dobrze, że mam uszy, bo miałabym go dookoła głowy;):):)). Film zachwycił mnie nie tylko scenerią Paryża, ale i błyskotliwym poczuciem humoru. Mimo że epizodyczna, ale wpadła mi w pamięć, rola Adrien'a Brody'ego, grającego Salvadora Dali.
Zapewne znajomość nazwisk wielkich twórców pióra czy pędzla (a nawet filmu) pozwoli lepiej zrozumieć film, ale i tak główny bohater dosłownie, kawa na ławę wyłuszcza główne przesłanie filmu. Szkoda, bo to troszkę upraszcza film, ale...skoro ktoś przyszedł na film jedynie z tego powodu, że jest on kasowy, to niech chociaż zrozumie sens tegoż ;););)
Obecne filmy Allen'a są tworzone bardziej dla szerszej publiczności, wcześniejsze natomiast operowały absurdem,"odjechanymi" pomysłami Woody'ego. A do tego, kiedy sam Mistrz brał udział w swoich produkcjach, to już w ogóle oglądanie takiego filmu stawało się prawdziwą ucztą dla duszy i umysłu oraz oka ;)
Paryż... Woddy powiedział, że to jest miejsce, w którym mógłby zamieszać, ale w tym wieku to się mu już nie chce przeprowadzać... Trzy lata temu zaś mój Mąż zabrał mnie do tego miasta z okazji piątej rocznicy ślubu... Niezapomniane chwile, cudnowne wspomnienia...
A dziś dokładnie mija nasza ósma rocznica... Nie w Paryżu, ale może będzie równie romantyczna?;)
Biegnę zatem do Męża uczcić kolejny rok spędzony razem a Wam życzę miłego wieczoru...a o północy... może w Paryżu?;)
Jagodzianka.
P.S. Franek jednak wziął przykład z siostry i przez 40 minut głośno artykułował swój żal i protest przeciwko oddaleniu się mleczarni. Na chwilę zasnął ze zmęczenia, bo po 15 minutach zacząć od nowa koncert. Na szczęście już niedługo potem mama przyszła, wzięła na ręce i ...już było wszystko tak, jak być powinno ;)