Bonjour.
Do tego posta niejako zmobilizowała mnie Lucy, która z radością, ale i wielkim szokiem odkryła, że Jej Synek po obejrzeniu anglojęzycznych bajek, zaczął sobie swobodnie liczyć w tym języku. Wspomniała też, że myślała o rozpoczęciu nauki języków obcych swoje dzieci, gdy będą miały jakieś 6-7 lat, ale w związku z zaistniałą sytuacją chyba zacznie wcześniej.
Ten post będzie zbiorem moich doświadczeń z Jagodą, która jest już dzieckiem trójjęzycznym - bardziej z konieczności ten trzeci język, ale ta konieczność mnie bardzo cieszy.
O Franku i Jego lingwistycznych przygodach opowiem następnym razem.
Decyzję o tym, że W. będzie do Jagny mówił od urodzenia po angielsku podjęliśmy jednogłośnie. Chciałabym zaznaczyć, że mój W. jest samoukiem i obecnie Jego poziom znajomości językowej jest bardzo wysoki. Bez problemu porozumiewa się po angielsku z każdym ( kto zna ten język, oczywiście). Przyznam, że ja tak nie umiem. Muszę mieć bat w postaci kursu, lekcji prywatnych. Tutaj próbuję sama się uczyć francuskiego, ale to jest ciężka praca. Bardzo ciężka
W każdym razie, kiedy W. zaczął do Jagny mówić po angielsku, spotkaliśmy się z krytyką, że ponoć dzieci dwujęzyczne zaczynają później mówić, nawet w czwartym roku swego życia, bo muszą sobie w głowie "poukładać" te języki. Absolutnie nie jest to prawdą! Mało tego! Czytałam kiedyś gdzieś, że im młodsze dziecko, tym szybciej jest w stanie opanować ( z bezbłędnym akcentem) tyle języków, w ilu się będzie od niego mówiło! Taka tabula rasa, która chłonie jak gąbka.
W przypadku Jagody - zaczęła składać zdania w wieku miesięcy 16, a dwa miesiące później zaczynała recytować "Lokomotywę" - wiadomo, że nie całą, ale znaczny jej fragment.
I powiem szczerze, że gdyby zaczęła mówić w wieku czterech lat, to bym się nie pogniewała. Bo Ona jak już włączy te swoje gadane...
Początki były śmieszne, ponieważ nasza Córka układając zdanie, wybierała słowa, które były dla niej albo łatwiejsze, albo akurat pamiętała w danym języku. Stąd powstawały śmieszne konstrukcję typu:
Mamo, patrz! Fly na mirrorze!
Na pytanie, co robisz, opowiadała: "I'm kleing" ( od klej)
Bałwan bo był snowmenek
Dziura: hołek
Jabłko: apołek
I nasze ulubione zdanie, które wypowiedziała w wieku 3,5 roku:
„ Ja
byłam ‘chaildołkiem’ przez tysiące lat, teraz jestem ‘grown
upem" ,co z polskiego na nasze oznacza, że długo była dzieckiem a teraz już jest duża.
Po dwóch latach okazało się niespodziewanie, że wyjeżdżamy do Francji. Wtedy też przekonaliśmy się, jak dobrze, że dziecko poznało angielski, ponieważ kiedy poszła do tamtejszego tzw. "day care" - zajęcia trzy razy w tygodniu po cztery godziny, to był -obok francuskiego - jedyny język, którym posługiwały się panie. I tak mówiły do Niej najpierw po angielsku a potem po francusku.
Była kiedyś taka historia, że przyszła nowa pani i mówiła do Jagny tylko po francusku. I to moje biedne dziecię siadło w kąciku i bardzo płakało. Dopiero gdy druga pani powiedziała tej pierwszej, że ma mówić do Jagny po angielsku, moje dziecię, usłyszawszy "znajomy język", momentalnie się uspokoiło.
Niestety, musieliśmy wrócić do kraju i tak początki nauki francuskiego zostały przerwane.
Po powrocie do Polski Jagna miała jakiś uraz do angielskiego i zaczęła W. ignorować. Nie dopowiadała mu po angielsku tylko zawsze po polsku. Możliwe, że chciała mieć jak inne dzieci.
Mimo to nie poddawaliśmy się i jak chciała oglądać na przykład bajki, to tylko na zmianę raz po angielsku i raz po polsku. Czytaliśmy Jej także na zmianę.
Gdy poszła do szkoły, okazało się, że są dodatkowe zajęcia z angielskiego. Zapisaliśmy nasze dziecię, by nie była jedyną nieuczęszczająca. Ale zdarzało się, że z nudów odchodziła w kąt i tam się bawiła ( aczkolwiek pani mówiła, że zawsze umiała odpowiedzieć na pytanie albo sama udzielała się z tamtego kąta). Bywało też tak, że przychodziła do domu i "wytykała" pani błędy językowe...
Kolejny przełom w naszym, a szczególnie Jej życiu, nastąpił pół roku temu, kiedy to ponownie przyjechaliśmy do Francji. Jagna rozpoczęła tu obowiązkową naukę w szkole francuskiej. I właśnie dzięki temu, że Jagna potrafi mówić oprócz po polsku także po angielsku, ułatwiło to Jej porozumiewanie się z nauczycielką podczas pierwszych zajęć, gdyż i ta nauczycielka zna ten język chociaż jedynie "petit". Było to bardzo ważne, bo wyobraźcie sobie, że idziecie do pracy i nie rozumiecie ani jednego słowa szefa i współpracowników. Ciężko wtedy wykonywać nie tylko dobrze ale i jakkolwiek swoje zadania i obowiązki.
Po kilku/kilkunastu tygodniach Jagoda już nie potrzebowała angielskiego w szkole.
Mieszkamy ponadto w regionie bardzo międzynarodowym, więc jest wiele dzieci anglojęzycznych, z którymi moje dziecko mogło szybko nawiązać relacje. W tym z Jemmą, której Mama - wspaniała kobieta, bardzo pomocna i uczynna, jest Tajwanką, ojciec zaś Anglikiem. Jemma w ten sposób zna mandaryński, angielski, francuski. Niestety, tydzień temu przeprowadzili się do... Panamy! Fakt, Jemma będzie chodzić do szkoły anglojęzycznej, ale w niej obowiązkowy jest... hiszpański. Czwarty język u siedmiolatki (młodsza jest od Jagny)...
Ale wracając do tematu głównego. To, o czym piszę, to nie jest chwalenie się, że mam takie zdolne i mądre dziecko, bo myślę, że większość Waszych pociech miałaby tak samo z pojmowaniem obcego języka. Myślę jednak, że może Jagna ma jakiś wrodzony talent lingwistyczny, a może właśnie dzięki uczeniu Jej dwóch języków od urodzenia wykształciliśmy w Niej czy też rozwinęliśmy umiejętność wychwytywania czegoś bardzo istotnego - a szczególnie w języku francuskim - akcentu, melodyjności słów. Ona słyszy ten język prawie jak rodowity Francuz. My wielu niuansów nawet nie zauważamy.
Kiedy dwa miesiące temu rozmawiałam z naszym francuskim sąsiadem, powiedział mi, że jest w totalnym szoku, że Jagny akcent jest tak doskonały i że tak szybko opanowała język w stopniu komunikatywnym!
To prawda, Jagoda osiem godzin przebywa wśród francuskiego parlania. przychodzą do Niej lub Ona do francuskich koleżanek. Potem musi odrobić jeszcze zadania domowe i tak moje dziecko przychodzi do mnie i mówi:
Jaga:Mamo, jak to jest po polsku, bo zapomniałam? The tea or thé?
Ja: Herbata, dziecko, herbata...
Czasami jak się zdenerwuje, to mówi coś do mnie po francusku i ja wtedy nie jestem pewna czy aby mnie nie obraża. chi, chi...
Swoimi spostrzeżeniami chciałabym tylko powiedzieć jedno: jeśli którekolwiek z rodziców ma możliwość mówienia w obcym języku, nie wahajcie się. Korzyści są z tego ogromne. Za zero wkładu finansowego, Wasze dziecko może jeśli nie płynnie, to chociaż w stopniu zaawansowanym posługiwać się obcym językiem. Ta umiejętność uczy podzielności, łatwego i płynnego przechodzenia z jednego języka na drugi.
Wiadomo, że taka komunikacja wymaga od rodzica zaangażowania, konsekwencji i samodyscypliny, ale w ten sposób sam ćwiczy nad swoim poziomem języka oraz charakteru.
Nigdy też nie wiemy, co nas w życiu spotka - nagły wyjazd zagranicę chociażby. Jaka to wygoda, gdy nam dziecko tłumaczy, co ten pan do nas powiedział, albo co dane słowo znaczy.
Jestem bardzo ciekawa Waszych doświadczeń w tym temacie. A może macie jakieś propozycje? Pomysły?
Zamiast fotografii mej Córki, zaprezentuję Wam mój najnowszy nabytek. Pięknie pachnącą lawendę! Bo jak Francja to i lawenda!
I obiecane kiedyś rysunki koni wykonane przez Jagnę.
|
Ten pierwszy na górze mnie zachwycił! |
Do widzenia! Bye bye! Au revoir! Auf Wiedersehen! Arrivederci!
Jagodzianka.