Troszkę mnie nie było i to z wielu powodów.Ale już jestem i, szczerze mówiąc, nie wiem za co się zabrać...
Na pewno chciałabym Wam podziękować za to, że tak licznie zaglądacie na mój blog. Mam nadzieję, że nie żałujecie czasu, który tu spędzacie.
Chciałabym opowiedzieć o przedstawieniu, na którym byłam już dawno temu, bo ponad miesiąc, ale potrzebowałam czasu, by je przemyśleć.
Otóż, byłam we wrocławskim
CAPITOLU na "IDIOCIE" wg powieści Fiodora Dostojewskiego - mojego ukochanego pisarza. Spektakl był ciekawy między innymi z tego powodu, że realia zostały osadzone we współczesności. O cudownym talencie wokalno -taneczno - muzycznym odtwórców ról nie muszę pisać. Moim jak i wielu moich znajomych zdaniem w teatrze tym pracują profesjonaliści o niekwestionowanym talencie...
Wracając do sztuki.
Wojciech Kościelniak mało że uwspółcześnił sztukę, to jeszcze dokonał pewnej zmiany. Otóż książę Myszkin nie wraca z cywilizowanej Szwajcarii do zaściankowej Rosji, tylko właśnie jakby z kraju lat 80 - tych pełen ideałów do zdemoralizowanej ojczyzny. W sztuce tej tragizm łączy się z humorem, nie brakuje również wulgaryzmów, ale wg mnie, właśnie one oddają ducha współczesności, w której to nie ma szacunku dla moralności, przyzwoitości jak i kultury języka. Pieniądze i sława to wartości nadrzędne. Potwierdza to czerwona lodówka, która symbolizuje konsumpcjonizm z jednej strony, a z drugiej chłodną uczuciowość...
Ogromne wrażenie zrobiła na mnie rola Dziewczyny. Mimo że właściwie miała rolę niemówioną, przykuwała uwagę swoimi niesamowitymi ruchami...
Słyszałam o niepochlebnej krytyce tegoż przedstawienia. Niech sobie piszą, co chcą! Ja przeżyłam naprawdę wspaniałą ucztę duchową...