środa, 31 lipca 2013

BZDURKI SPOD KLAWIATURKI {z cyklu} MARUDZENIE NIEPERFEKCYJNEJ: O EWOLUCJI I FACETACH

Bonjour.
Nieperfekcyjna Matka (NM) mimo swej niedoskonałości jednak stara się być dobrą matką i dużo rozmawiać ze swoimi dziećmi, a zwłaszcza starszą latoroślą, która oporna jest, a nawet rzekłabym, że odporna na wszelkie prośby i polecenia. NM zatem wciąż coś tam jej "ględzi", tłumaczy, prosi, aż czasami to już siebie słuchać nie może.
Bywa jednak tak, że wiele rozmów toczy z dziecięciem swym na tematy życiowe mniej lub bardziej poważne. W końcu wychowanie do przyszłego życia w społeczeństwie jako jednostki samodzielnej już jest wielce istotne. Rozmawia zatem o tym, jak ważna jest chęć poznawania świata, jak wzbogaca życie, doznania, doświadczenia; jak istotne są relacje międzyludzkie i jak należy je pielęgnować;  jak nie należy się poddawać po pierwszej porażce, bo tylko ćwiczenie czyni mistrzem;  jak należy być cierpliwym... no w tym temacie, to już nawet NM wymięka i brakuje jej tejże cechy czasami w kontaktach dość emocjonujących z pierworodną...

Idziemy  nad ocean przez las. Rozmawiamy sobie o wszystkim i o niczym, gdy nagle Jagna cytuje moją wypowiedź, nawiązując tym samym do naszej poprzedniej rozmowy o tym, jak dzięki temu, że ludzie czują potrzebę poznawania świata, rozwinęła się cywilizacja.
Jagna: Gdyby nie ewolucja, ludzie do tej pory nie zeszliby  z drzew. 
Ja: Tak, to prawda. Chociaż... -  i tu zabłysnęły NM diabelskie iskierki w oczach - ... wiesz, niektórzy mężczyźni do tej pory z tych drzew nie zeszli.
Jagna: Jak to?
Ja: A widzisz, bo oni jakby nie ewoluują: są niezorganizowani, często niezaradni, roztrzepani, robią jedynie bałagan wokół siebie. (Wizualizację sceny siedzenia faceta jedynie przez TV z puszką piwa, wydając przy tym różne odgłosy i drapiąc się tu i ówdzie, pominęłam. To zbyt abstrakcyjny obraz dla Córy).
W. do mnie: Matka! - do Jagny: Jagodo, nie słuchaj mamy!
Jagna, szybko podchwytując temat, a jednocześnie jakoś zupełnie zapominając o tym, że jest największym bałaganiarzem w naszej rodzinie: O tak, mamo! Na przykład Franio . On strasznie bałagani, a jest przecież taki mały! 
Ja: No widzisz, córko! Pamiętaj, to my kobiety jesteśmy siłą napędową tego świata: doskonale zorganizowane, świetnie radzące sobie z wieloma obowiązkami. Kreatywne i pracowite przy tym.
W. słabym głosem: Jagno, naprawdę nie słuchaj mamy...
Nagle dostrzegamy, że z naprzeciwka naszą dróżką jedzie  człowiek na motorynce.
W.; A on co? Przecież tu jest zakaz wjazdu!
Jagna spostrzegawczo: Bo to PAN  jedzie.
Ja: Tak, tak, Jaguniu! To jest to, o czym ci dziś mówiłam. KOBIETA nigdy nie pojechałaby drogą, na której jest zakaz!
W. już tylko oczami przewraca.
Nagle Jagna spogląda w górę. Patrzy na drzewa i wykrzykuje: Mamo, patrz! A ten pan to jeszcze nawet z drzewa nie zszedł!

 Pozdrawiam z ziemi,
Jagodzianka.

P.S. Zresztą, musiałam dawno zejść z drzewa, bo lęk wysokości posiadam.

wtorek, 30 lipca 2013

DŁUBANKI JAGODZIANKI - ŻÓŁTY PTASI KOMPLET DLA EMMY

Bonjour.
Nie będę się powtarzała, że lubię robić prace w tym klimacie. Ta powstała dla pewnej siedmiolatki lubiącej kolor żółty.

 A do tego lusterko dla małej damy.

Gnam do roboty i mocno Was ściskam!
Jagodzianka.

poniedziałek, 29 lipca 2013

WĘDROWNIK PO FRANCARII - MIMIZAN cz. I

Bonjour.
Było to lata świetlne temu.
Pojechaliśmy z W. najpierw do Węglińca na Święto Grzybów, by bynajmniej, nie zbierać grzyby, ale wznosić toastów wiele za tych, którzy przynieśli pełne kosze z lasu. Po kilku dniach tego biesiadowania, mieliśmy pojechać pod namioty nad nasze polskie piękne morze. 
Wiadomo, rano trudno się zebrać, zorganizować, a czas leci. Nasz pociąg za chwileczkę ma odjechać. Pędzimy na stację. Prawie w biegu wsiadamy do wagonu. Znaleźliśmy nawet miejsca siedzące. Ufff... Basieńka macha do nas białą chusteczką. My odmachujemy. Pociąg rusza. Nagle widzimy, jak biegnie Maciek i krzyczy:
-Zapomnieliście namiotu!!!!!!!!!!!!!!!!
Na pierwsze stacji wysiedliśmy. Kolejnym pociągiem wróciliśmy po namiot, a ponieważ następny odjazd w kierunku morza miał być dopiero dnia następnego, wsiedliśmy w pierwszy lepszy pociąg i pojechaliśmy do miejscowości Sucha, w której znajduje się Zamek Czocha. 
Miły pan odstąpił nam kawałek trawki, byśmy mogli się rozbić. 
Nasz namiot otwierał się na widok przepięknego jeziora i jeszcze piękniejszego zamku. 
I co z tego, że zęby myliśmy w pobliskiej rzeczce, skoro wspomnienia z tego wyjazdu wciąż pielęgnujemy w sercu?

Gdy się Jagna pojawiła na świecie zrezygnowaliśmy z wszelkich namiotowych wakacji: a bo za mała, a bo za zimno, a bo za deszczowo. Tych "a bo" i "a bo" było więcej... Ale tym roku W. rzucił hasło "wakacje pod namiotami", a ja szybko je podchwyciłam bez żadnego " a bo", tylko z ciekawością, jak będzie.
Ponieważ od właściwie 10 lat nie interesowałam się, jak wygląda życie na polu namiotowym, to nie wiem, czy dużo zmieniło się w tym temacie w Polsce. Liczę na Wasze relacje....

A jak to wygląda we Francji?
Po pierwsze zdziwiona byłam, że pola campingowe także mają przydzielane gwiazdki za standard. Nasz miał aż cztery - naprawdę zasłużone. Najważniejsze wg mnie było to, że rezerwując miejsce na polu od razu należało zaznaczyć, czy jesteśmy z dziećmi, a to dlatego, że osobne były sektory dla młodzieży i osobne dla rodzin. Jedne od drugich - co ważne - były oddalone od siebie na tyle, by młodzież mogła czas wieczorny spędzać na hulankach i swawolach, zaś rodzice... wykończeni swoimi pełnymi energii pociechami, położyć razem z kurami tuż po zachodzie słońca...
To, co również się mi podobało to fakt, że nie rozbijaliśmy się, gdzie znaleźliśmy wolne miejsce, ale każdy miał swój ponumerowany kawałek pola ogrodzony z trzech stron krzakami na tyle duży, by można było rozbić namiot i postawić samochód. Każdy "namiotowicz" ponadto miał dostęp do prądu na swoim polu. 
Można było także wynająć boks w lodówce. Wyglądało to tak, że lodówka sklepowa ze szklanymi drzwiami miała w środku blaszane drzwiczki (chyba 8) , które otwierało się kluczykiem i wkładało żarełko. Wyglądało to jak skrytki na poczcie.
Nieopodal naszego miejsca mieliśmy toalety, prysznice, miejsce do mycia naczyń a nawet pralkę i suszarkę. Był też osobny prysznic dla maluchów ze śmieszną słuchawką w kształcie głowy smoka z ruszającymi się oczami.  
W celu zapewnienia nam bezpieczeństwa, zapewniono campingowi ochronę, a my na rękach mieliśmy specjalne bransoletki, dzięki którym byliśmy wpuszczani na teren campingu. Dodatkowo, gdy chcieliśmy w(y)jechać samochodem, musieliśmy wbić odpowiedni kod przy w(y)jeździe.
Ośrodek był ogromny. Na nim było pole z namiotami "stałymi" i prywatnymi oraz na przyczepy campingowe. Były także boiska do siatkówki, stoły pingpongowe, sala telewizyjna, sklep i piekarnia, miejsce na grilla, miejsca na imprezy (tańce połamańce).
Mimo tylu "atrakcji" nie miałam jednak wrażenia, by na tym polu było tłoczno i głośno - chyba, że już wstały moje dzieci, albo jeszcze nie poszły spać... 

Sama miejscowość taka typowa bez charakteru, bez klimatycznych kamieniczek, za to z dużą ilością kawiarń, restauracji i sklepików z badziewiem dostępnym chyba w każdym miejscu na świecie...

Za to plaża i ocean... Piasek drobny, jaśniutki a woda doskonała pod względem temperatury: ciepła, ale na tyle, by chłodzić ciało rozgrzane od prażącego słońca... Pierwszy raz w życiu kąpałam się codziennie w wodzie... A te fale...

Widok o 22.oo.

Koncerty cykad były niesamowite! Czasami tak głośno cykały, że nie słychać było własnych myśli.
Przypływy, a raczej fale podczas tychże były czasami nieobliczalne. Raz nas nawet zalało. Całe szczęście, że obyło się bez strat.

Prawdziwy raj dla wszystkich lubiących pływanie na deskach.
Wejście na plażę daleko od centrum.

 Moje ostatnie odkrycie. Choć nie lubię słodkich napoi ( z wyjątkiem, niestety od ciąży z Franiem, pepsi), to połączenie różowego wina z sokiem z grapefruita  okazało się doskonałym trunkiem na upały...
O jedzeniu jeszcze napiszę...
Hortensje tutaj były imponujące. Rosły ich dosłownie pola!


Oczywiście, nie mogło zabraknąć targu - takiego jak we Wrocławiu na Świebodzkim. Nie zwiedziłam całego, bo ja nie lubię takich miejsc - tłok mnie denerwuje, ale był on ogromny z hurtową ilością badziewia.
Atrakcji wieczorami było sporo, ale jak ma się dzieci... to jedyną atrakcją wieczorną dla takich osób jest próba położenia pociech spać... To prawdziwe wyzwanie!

A tak w ogóle to witam Was serdecznie po dwutygodniowej przerwie! Dziękuję za komentarze i za to, że zaglądaliście, mimo mej nieobecności.
Za tydzień Mimizan tak bardziej od strony prywatnej, a na dziś to już koniec. Czas nadrobić wszelkie zaległości!
Jagodzianka.

czwartek, 11 lipca 2013

DZIEŃ PIĄTY: DOTYK; DZIEŃ SZÓSTY: WODA; DZIEŃ SIÓDMY: ULUBIONE MIEJSCE

Bonjour.
 Troszkę oszukuję, bo dzisiaj zrobiłam zdjęcia do tematów: piątkowego, sobotniego i niedzielnego. Jutro się pakujemy, zatem czasu będzie mało i dlatego teraz wstawiam post, by wyzwanie zakończyć "z godnością".... 
Od jutra ja i blog będziemy mieli urlop...

DZIEŃ PIĄTY: DOTYK.
Zdjęcie do tematu powstało dość przypadkowo. Dziewczynki przebrały się ( z własnej inicjatywy i wg własnego pomysłu) za teletubisie i wykonały "przestawienie" specjalnie dla Franka.  I udało się mi uchwycić ich dotyk... Dotyk przyjaźni. Wspaniałych relacji. Niezapomnianej (mam nadzieję) znajomości...

DZIEŃ SIÓDMY: WODA.
Ojej, ile ja chodziłam wokół tego tematu: bo mamy fontannę, bo w ogrodzie jest oczko wodne, bo jest i basenik. Ale wciąż to nie było to. I nagle pod wieczór wiedziałam, co chcę pokazać...

DZIEŃ SIÓDMY: ULUBIONE MIEJSCE.
Myślałam długo i nad tym tematem.  Nie chciałam pokazywać po raz kolejny ogrodu, który jest teraz moim centrum rozrywki. Uwielbiam w nim przebywać. Czuję się w nim jak na permanentnych wakacjach. Kiedy w nim jestem, zapominam o świecie, o tym, że chciałabym czasami być sama... gdzie indziej. Jestem w nim szczęśliwa, ale... 
Mój Pan i Władca wrócił wielce strudzony z pracy. Ja  już byłam gotowa podać Mu kolację. Spojrzał na mnie swym niezwykle przenikliwym i WSZYSTKO - WIEDZĄCYM - WZROKIEM, a następnie dał mi odpowiedź, gdzie jest moje ulubione miejsce...
No tak! Przecież na tę okoliczność w nim przebywania kupiłam sobie w moim ulubionym sklepie odświętny uniform. Jedyny w swym rodzaju. Do jedynych w swym rodzaju czynności. W nim wyglądam zdecydowanie "smakowicie" ;)
 
Kochani, jutro zajrzę do Was na pewno, choć nie wiem na jak długo. 
Wybywam odpoczywać i mam nadzieję wrócę pełna energii, zdjęć i chęci podzielenia się wrażeniami!
Jagodzianka.

DZIEŃ CZWARTY: NIEBIESKI i {ekstra BZDURKI SPOD KLAWIATURKI z cyklu CZEMU TAMTEN LUB OWAMTEN}: WIEŻYCEUM DLA KSIĘŻNICZEK CZ. II

Bonjour.
Po raz drugi zmierzam się z tym tematem w WYZWANIU ULI, ponieważ po raz pierwszy realizowałam go w marcowej edycji TUTAJ. wtedy pochwaliłam się niebieską karafką, a dziś?

Lato, ogród trawa, słońce kojarzą się z jednym: z wypoczynkiem. Ale żeby sobie odpoczywać, trzeba się na czymś wylegiwać. Ja nie miałam niczego takiego. Zażyczyłam sobie zatem leżak. I znalazłam: niedrogi przede wszystkim i do tego w cudnym kolorze blue. Mam go już od miesiąca. Korzystają z niego dzieci, W., dzieci sąsiadów... Ja nawet nie to, że nie mogę się do niego dopchać, ale - paradoksalnie - nie mam czasu. Zaplanowałam sobie, co prawda, opalać się na nim (najlepiej w cieniu drzew) w czasie, gdy Franio będzie spał, albo czytać książkę, popijając kawkę podczas popołudniowej drzemki Synka. Ale kiedy miało dojść do realizacji tegoż jakże błyskotliwego planu, to pomyślałam sobie, że skoro  On śpi, to przecież nie będę się wylegiwała bez sensu, tylko skorzystam z okazji  i wyciągnę pędzle, farby, papierki... A przy okazji zupę trzasnę i pranie zrobię. Czyste szaleństwo!
Kiedy zaś Frank się obudzi, to leżeć sobie mogę... w tych moich "brilliant" planach... Frank będzie ganiał po całym ogrodzie, wciąż mnie wołał po coś tam, po coś tam. Jak Mu zaproponuję czytanie książeczek i w tym celu wygodnie rozsiądziemy się na tym leżaczku, to po przeczytaniu pierwszej strony, Franczesko się podniesie i rzeknie "Dość! Enough!".
Choć to z niebieskim nie ma wiele wspólnego (No, może oprócz tego, że Franka oczy są w tym kolorze i jest to Jego ulubiony kolor, który po polsku wymawia "bibi". Musi mieć zawsze miseczkę i kubeczek w tym kolorze, bo inaczej - awantura.), opowiem Wam wczorajszą historię.
Frank bawił się przy oczku wodnym z dziewczynkami (Jagną i sąsiadkami). Ale po jakimś czasie one wróciły do domu, zaś Franczesław został. Zaczęłam zatem biec po Synka, a przede mną gnała Camille, która nagle zakrzyknęła: "Franio, mon amour!". Matko i córko! Usłyszeć takie słowa i to w języku miłości w wieku dwóch lat! Bezcenne...
Wracam do mojego leżaczka. Jeszcze na nim porządnie nie leżałam, ale biorę go nad ocean i żadna siła mnie z niego nie wyrwie! Przypnę się do niego  kajdanami! Odleżyn dostanę! Ale nie zejdę!

DLA WYTRWAŁYCH I STAŁYCH CZYTELNIKÓW
WIEŻYCEUM DLA KSIĘŻNICZEK CZ. II

Roszpunka ( lat 17) do kamery:
Zdziwieni? Tak, w marcu, gdy był ze mną pierwszy WYWIAD marzyłam o księciu... Czesałam się codziennie, malowałam. Pole buraków nawet zasiałam, by używać ich potem do podkreślenia czerwoności swych lic. 
Ale nagle coś się we mnie zmieniło. Odkryłam, że to nie ja marzyłam o księciu, tylko moi rodzice. Chociaż wypatrywałam rycerza na białym koniu to tak naprawdę, tylko starałam się spełnić oczekiwania matki i ojca... 
Tak. Istnieją księżniczki, które chcą być singielkami. Nazywane są w wieżyceum NIEBIESKIMI ptakami, ale w rzeczywistości mocno stąpają po ziemi. Chcąc jednak realizować swoje marzenia, muszą czasami improwizować, grać. Jedną z takich księżniczek singielek jestem ja. 
Spotkałam kiedyś podczas turnieju rycerskiego hip hop zbrojowców. To taka grupa taneczna. która zakłada lateksowe zbroje i wygna śmiało ciało. Ale dla mnie to było mało! Ja zapragnęłam z nimi tak tańczyć! Byłabym pierwszą księżniczką hip hop zbrojowcem, gdyby się mi tylko udało dostać do ich grupy! Niestety, w mojej czasoprzestrzeni nie wymyślono, nawet nie pomyslanop rzez sekundę o tym, że kobieta mogłaby założyć spodnie czy też publicznie tańczyć. To jest tak samo absurdalna mysl, jak ta, że na przykład wystarczy nacisnąć na ścianę i na suficie świeczki się same zapalają.
Postanowiłam spotkać się zatem ze słynnymi WIPami (WyglądamIPokazuję), by mi doradzili w kwestii strojów. Widziałam się najpierw ze słynnym czerwonowłosym Czereśnią, ale on burakiem jest... znaczy się zbyt kochającym kolor czerwony, a ja wolę NIEBIESKI, który pięknie odbija błękit moich oczu. Spotkałam się nawet z Lady Zgagą, ale jedynie co mi zaproponowała, to strój ze skóry sępa ozdobiony żabimi udkami...
Czy bycie singielką oznacza, że nie chcę być kochana ani kochać? Nie. Chyba jak każdy marzę o miłości, ale nie takiej, dla której będę podporządkowana, w której będę żyła tylko dla niego i z nim. Ja chcę oprócz kochania realizować również swoje marzenia, pasje. Dlatego też nadal się maluję (choć po spotkaniu z Czereśnią, zrezygnowałam z buraczanego pola), staram się pięknie wyglądać, ale jednocześnie wciąż planuję i przygotowuję się do tego, by dostać się do hip hop zbrojowców.  Ćwiczę dużo w swojej komnacie. Namiętnie oglądam "Taniec z Księżniczkami" oraz "You can dance - po prostu zrzuć zbroję!" W tańcu się wyzwalam, choć nie do tego stopnia, by tańczyć w jednej skarpetce. Wrodzona miłość do symetrii wyklucza tę możliwość. Przyjęłam nawet pseudonim artystyczny "BLUE BIBI". 
Tak, rodzice jeszcze o tym nie wiedzą. Wciąż myślą, że ja pilnie studiuję technikę wypatrywania książąt. Że uczę się, jak polerować elementy zbroi...
Ten dzisiejszy wywiad, to taki mój coming out...
ZDJĘCIE ARCHIWALNE
 ***
 I już naprawdę ostatnie zdjęcie... dla spostrzegawczych z serii "wytęż wzrok" ;) .



Teraz to ja sobie patrząc na niebieskie niebo pomarzę o niebieskich migdałach, albo o tym niebieskim oceanie, który to już w sobotę zobaczę... A jak się już wymarzę, to pooglądam interpretacje innych Uczestniczek.
Jagodzianka.

środa, 10 lipca 2013

DZIEŃ TRZECI: COŚ INSPIRUJĄCEGO i {ekstra INSPIRUJĄCY CZWARTEK W ŚRODĘ}: SŁODKI BABECZNIK

Bonjour.
Mnie inspiruje wszystko: okazja, zdjęcie, coś zobaczonego w sieci, na ulicy, w sklepie. Czasami potrzebuję czegoś dla siebie, na prezent i wtedy w głowie kłębią się pomysły. I ręce są niespokojne. I nie mogę się skupić na niczym, bo koncepcja zagłusza wszystko...
Piekę mało. Ciast właściwie w ogóle, bo nie czuję tematu. Zaś lubię piec ciasteczka, muffinki czy  cupcakes (babeczki?). Może dlatego ,że oprócz samego pieczenia, można je jeszcze ozdobić, znowu pobawić się formą, kolorem, motywem?

No właśnie. Mam troszkę przepisów na różne babeczki  i należałoby w końcu te sprawdzone  i ulubione zapisać w jednym miejscu, prawda?
Chciałam zrobić jakiś oryginalny "babecznik" i nagle wpadł mi do głowy pomysł, od którego nie mogłam się uwolnić.  Chciałabym się nim podzielić z Wami. Zainspirować, zachęcić do stworzenia własnego zbioru przepisów... słodkich przepisów.
Potrzebujemy sztywny karton, motyw babeczki, ramkę, papiery do scrapu, szpachlówka, klej, nożyczki, perełki, taśma piankowa dwustronnie klejąca, przezroczysta sztywna folia.

Ze sztywnego kartonu ( u mnie karton po butach)wycinamy kształt patery. Sama go sobie wymyśliłam. Każdy może stworzyć swój własny wg potrzeb co do wielkości czy kształtu. Następnie ozdabiamy papierami do scrapu paterkę.
W międzyczasie zdobimy drewnianą babeczkę. I po raz kolejny udowadniam, że warto mieć córkę! Na babeczkę nakładamy szpachlówkę ( jeśli nie macie, możecie użyć papier do scrapu i  np. użyć konturówek, by nadać efekt 3 D), a potem bierzemy córki grzebyk do czesania różowych koników i czeszemy masę. Później posypujemy perełkami. Dół babeczki oklejamy np. papierem karbowanym.
Ozdobioną babeczkę naklejamy na paterkę. Na górze "klosza" robimy dziurkę, by połączyć okładki i kartki.W kilku miejscach naklejamy taśmę piankową, na którą nakleimy przezroczystą folie imitującą szklany klosz.

Spis użytych materiałów.

Naklejamy nasz klosz. Aby ukryć miejsca klejenia pianką, użyłam na wierzchniej stronie "klosza foliowego" konturówkę białą, którą potem posypałam brokatem.
Ramkę okleiłam tym samym papierem, co górę paterki, wycięłam też kształt "środka ramki" z papieru, na którym wykonałam napis. Wybrałam po angielsku, bo.. po polsku się by nie zmieściło :) Właściwie powinnam była po francusku w ramach ćwiczenia... Zapomniałam.

Gotowy BABECZNIK.
W pierwszym zamyśle miałam użyć do spięcia kółko, ale nieładnie by to wyglądało. Użyłam zatem kokardki.
Wewnętrzne okładki ozdobiłam w innej kolorystyce. sama nie wiem, która bardziej się mi podoba. Teraz myślę, ze może góra z pierwszej strony okładki, a dół z drugiej?
Karteczki są na razie prowizoryczne. Wymyślę ciekawsze i zrobię trochę dłuższe.
BABECZNIK sygnowany słodką inspiracją...
Materiały, które użyłam pochodzą z:


  •  babeczka drewniana i ramka z ECO DECO ,
  •  papiery do scrapboking'u SKLEP FIFI RIFI;
  • dodatki z własnych starych zapasów;
  • szpachlówka FLÜGGER  (sklep budowlany).

Przy okazji pracę zgłaszam na  słodkie wyzwanie DIABELSKIEGO MŁYNA:



 EDIT. Pracę zgłaszam także do słodkiego wyzwania na blogu PIĄTEK TRZYNASTEGO

Ach, idę zajrzeć na zdjęcia innych Uczestniczek. Ciekawe, ile razy dziś mnie zainspirują? Czy Was zainspirowałam? Mam nadzieję, że chociaż do tego, by... coś upiec słodkiego...
Jagodzianka.