Nieperfekcyjna matka miała ostatnio kryzys z racji pełnionej funkcji. Ilość wymawianego na sekundę przez starsze dziecię NIE przekraczała dzienną normę. Z jednej strony czuła owa matka ogromną bezradność i właściwie rodzicielską klęskę, z drugiej zaś szukała winy w sobie: może jest za konsekwentna? Zbyt wymagająca? Z trzeciej natomiast strony ( bo i taka była) głowa intensywnie pracowała nad nowym rozwiązaniem, dotarciem do jakże indywidualnej, upartej i trudnej osobowości. W takich kryzysowych i mocno napiętych sytuacjach człowiek czasami, niestety, wygaduje głupoty... Potem zaś boi się, że właśnie owe słowa zaważą na przyszłości dziecięcia. Że w jakąś traumę wprowadzą. A do tego jeszcze to, co zaczęło nieperfekcyjną przerażać: że podnosi coraz częściej głos. Że wymięka.
Dzisiaj czytałam o Angelinie Jolie i jej niezwykle trudnej decyzji. Podczas lektury zaczęłam jednak zastanawiać się nad czymś zupełnie innym. Co moje dzieci będą o mnie myślały, gdy już będą dorosłe? Jakie będą miały wspomnienia: matki, która wciąż gdacze, czy też matki, która mimo tego gdakania, bardzo chciała je nauczyć zasad, którymi powinny się kierować w życiu i za co są teraz w dorosłym życiu już jej wdzięczne? Za taki jasny przekaz, że na przykład oszukiwanie jest czymś złym i nie ma na to wyjątków...
A z drugiej strony... Właśnie. Wszystko ma jednak swoje strony medalu. Pamiętam doskonale dramat Szaniawskiego "Żeglarz". Albo "Dziką kaczkę" Ibsena, która także porusza ten problem. Czy kłamstwo zawsze jest złe? Może czasami mówienie nieprawdy jest dobrym wyjściem z sytuacji? Może właśnie głoszenie jedynie prawdy wcale niczego nie naprawia, nie oczyszcza atmosfery, ale wręcz może wszystko niszczyć?
Jagodzie bardzo jasno pokazuję, co jest dobre, a co złe. Staram się przy tym mówieniu jak i działaniu być konsekwentna. Dlatego, choćbym nie wiem, jak się spieszyła, nie przejdę z Nią na czerwonym świetle, nawet jeśli ulica jest zupełnie pusta. Mimo że gdy jestem sama, bywa, iż łamię tę zasadę. I nie usprawiedliwia mnie to, że bardzo rzadko. A może właśnie nie o to chodzi?
Wiemy, co jest ważne, co jest dobre, czego nie należy robić, ale jednocześnie zdajemy sobie sprawę z tego, że bywają sytuacje, kiedy należy " dać sobie na luz". Tu znowu odzywa się we mnie ta "teoria" zachowywania dystansu do wszystkiego. Bo to jest tak, że ludzie wymyślają reguły, zasady, regulaminy, do których wszyscy mają się dostosować, a które to jednocześnie potem często w życiu okazują się bezsensowne, wręcz absurdalne. Myślę, że dziecku mimo wszystko należy pokazywać konsekwentnie jasne reguły. Chociażby to, że światło czerwone znaczy "stop" i należy tę informację bezsprzecznie przestrzegać. Późniejsze już dorosłe życie zrewiduje to dostosowanie się do zasad, ale ten "kręgosłup postępowania" pozostanie w głowie. I zawsze, zanim się "przejdzie na tym czerwonym", to włączy się lampka ostrzegawcza z zapytaniami: Czy to bezpieczne? Czy warto? Czy zgodne moim kodeksem postępowania?
Jejku, mam taką ogromną nadzieję, że moja wiara w sens właśnie takiego postępowania: konsekwentnego, z szacunkiem dla pewnych ( zaznaczam PEWNYCH) żelaznych zasad będzie miało obfite plony w dorosłym życiu moich dzieci! I jednocześnie tak bardzo chciałabym z siebie wyplenić zachowanie/postępowanie, którego wcale, ale to wcale nie uważam za dobre, a które jest wyrazem czasem mojej bezsilności w zetknięciu się z problemami.
Jagna od kilku dni, jak po dotknięciu czarodziejską różdżką, przestała mówić NIE. Wiele poleceń wykonuje... uwaga, bo teraz będzie sensacja... od razu! Ale, oczywiście, są i takie momenty, kiedy trzeba się powtarzać kilkakrotnie. Ale tu chcę podkreślić KILKAKROTNIE, a nie KILKUNASTOKROTNIE. Boję się, że właśnie poprzez publiczne zwierzenie w tym temacie, jutro wszystko wróci do "normy"... Ogromnie się tego obawiam, ale już tekstu nie skasuję. Bo napisałam dziś bardzo dużo. Zadziwiająco dużo jak na osobę, która ma w ogrodzie metrowego węża (bynajmniej nie ogrodowego), fatalny ból głowy oraz zatkane zatoki i niedługo będzie wstawała.
A ja jeszcze nie skończyłam... Drżyjcie!
Ten blog jest niejako moim pamiętnikiem, dlatego też muszę jeszcze coś napisać o Franiu, bo zdarzają się w życiu naszych dzieci śmieszne sytuacje, zabawne historie, które potem gdzieś tam ulatują. A szkoda zapominać o nich...
Franczesko coraz więcej mówi, bardzo nas naśladuje i niezwykle szybko się uczy. To, co nas ostatnio niezwykle rozbawiło, to Jego powiedzenie "Nie chcę", które wygląda w ten sposób, ze kiwa przecząco głową, mówiąc jednocześnie "yy" i dodając "ciem".
Już wielokrotnie wspominałam, że nasz mały Frank kocha jedzenie. I On często wie dokładnie, na co ma ochotę. Pokazuje zatem na lodówkę, którą trzeba Mu otworzyć ( gdy tak patrzę na Niego, to myślę, że to kwestia czasu, kiedy sam zacznie to robić),i sobie wybiera, co zje. Ostatnimi czasy W. - po zobaczeniu "żądania" Syna - odpowiadał "moment", gdy był czymś zajęty. I chyba przy jednym produkcie tak mówił najczęściej, bo to, co dla Was widnieje pod nazwą "parówki", u nas jest "momentem". I tak dziecko na ich widok krzyczy "dasz moment!".
Tak też było na początku z samolotami. Często przejeżdżamy koło lotniska w Genewie i trafiamy na samoloty lądujące bądź startujące właśnie. Nad głowami czy też dachem samochodu takie blaszane bydlę robi wrażenie, więc wołałam na ich widok "WOW!". No i Franczesko potem krzyczał: "Mamo, patrz, łał! ". Teraz mówi "Patrz, plane!", bo "samolot" nie wymówi za żadne skarby świata).
Dobrze, już dobrze, kończę! Nie męczę Waszego wzroku. No może jeszcze tylko fotkami... Przepraszam..
Zapowiadają, że jutro znowu zacznie padać i tak do soboty... A było przez ostatnie dni tak pięknie...(Foty z kwietnia). |
Zainteresowanie rolnicze? Rośnie mi traktorzysta? |
Frank jest do tej pory jedynym mi znanym dzieckiem, które samo domaga się inhalacji i następnie samo się inhaluje. Aczkolwiek ostatnio żąda, by mógł podczas tej kuracji siedzieć na mych kolanach. |
Jagodzianka.
Franio jest moim miszczem, za te samodzielne nebulizacje powinnaś go nagradzać nieograniczonym dostępem do lodówki ;)
OdpowiedzUsuńCzy Wojtek podziela Twoją konsekwencję? Mój mąż jest z lekkoduchów, jeśli mu się coś wbije do głowy, albo sam do tego dojdzie ciężką pracą, stosuje zasady, inaczej wszystko się rujnuje. Najśmieszniejsze jest jego zdziwienie, kiedy dzieciaki lgną do mnie i mają więcej szacunku, mimo że jestem dość surowa. Wyraz twarzy i zakłopotanie - bezcenne.
Trzymaj się, smarkata i pośpij czasem w nocy.
:*
Ps. Fajnie wyszły te zdjęcia w biedronkę, kombinujesz z wartością przesłony?
Che, che... Ja mam wrażenie, że On biorąc inhalator, właśnie w ten sposób przyznaje sobie samemu nagrodę :D
OdpowiedzUsuńW. i ja mamy ten sam front działania. Konsekwencja i wspólny front to nasza metoda. Niestety, Jagna od 3 r.ż. jest "tatusiowa", A Frank mnie ostatnio "zdradził" i jak byli u nas Jacki, to też chciał tylko do ojca. Poczułam się zdradzona i niepotrzebna ;). W końcu urodziłam SOBIE Frania, a On mi taki numer wywinął.Teraz wrócił na łono matki, choć ma fazy i raz domaga się ojca, a raz matki.
Mimo że kiepsko się czuję fizycznie ( choć jest już lepiej), to mam niesamowitą wenę, więc dłubię. W. ma zapchane zatoki, czuje się kiepsko, więc Mu w łóżku nie jestem potrzebna;)
P.S. A sobie przypominam lata młodości i zaczynam się bawić manualem. Kombinuję...
świetna biedronka , a dylematy matczyne kazda matka ma , ja chyba odwaliłam dobra robotę , bo inni pociechę chwala ,chociaz w domu pyskata sie zrobiła ;p
OdpowiedzUsuńAleż Jagna jest bardzo chwalona i bardzo pozytywnie odbierana tutaj (właśnie wróciła z lunchu , na który została zaproszona u swojej koleżanki), jak i bardzo lubiana przez dzieci, zapraszana na każde tutaj urodziny koleżanek i kolegów z klasy. Mnie właśnie o dom chodzi. Ona ma swój świat i bardzo silną osobowość, dochodzi zatem do starć: bo zamiast się na przykład ubierać, ona zaczyna rysować, bo wpadła na świetny pomysł ;) Idzie się myć i się "zawiesza" na przykład tańcząc przed lustrem...
UsuńJaki fajny 'biedronek' ; P, płaszczyk jest piekny ; )
OdpowiedzUsuńJa to będę jeszcze wiele razy powtarzać - dzieci są niesamowite - ich pamięć, kojarzenie, zdolność uczenia się - i zastanawiam się czemu nie zostaje nam tak do końca życia, no dlaczego???
OdpowiedzUsuńZapisuj, zapisuj wszystko :) ja również staram się zapisywać, bo to tak szybko ulatuje z głowy, słowa i sytuacje - w większości już się nie powtórzą :)))
Pozdrawiam
O to właśnie chodzi. wszystko ulatuje z głowy, choć człowiekowi się wydaje, że będzie pamiętał. Z tego też powodu staram się robić jak najwięcej zdjęć i nagrywać na kamerze .
UsuńAle masz rację, umiejętność kojarzenia, szybkość uczenia się, ta niesamowita obserwacja świata "większych", ich pamięć do szczegółów jest niewyobrażalna. Myślę, ze gdybyśmy byli tacy chłonni przez całe życie, to nasz mózg by wysiadł. Z drugiej jednak strony czytałam ,że człowiek w bardzo małym procencie wykorzystuje możliwości swojego mózgu...
Uwielbiam czytać Twoje przemyślenia :)
OdpowiedzUsuńDzięki ;)
UsuńOch matczyne rozterki, normalna sprawa, podobno nie uwolnimy się od nich nigdy;) Bo zawsze jest do myślenia, a dzieci zaskakują, cały czas i ciągle:) Oj dużo by pisac... powiem tylko, że.... jeszcze wszystko przed Tobą:))) Pozdrawiam i nie zawsze nadążam, ale lubię zaglądac i czytac, masz taką swobodę pisania i ciekawie to robisz, więc pisz jak najwięcej, potem Twoje pociechy kiedyś poczytają, bezcenne to będzie:)
OdpowiedzUsuńI boję się tego najbardziej: że jeszcze wszystko i dużo przede mną. Czy moje serce oraz nerwy to wytrzymają?
UsuńDamy radę:)))Jesteśmy silne i wytrzymałe, bardziej niż nam się wydaje:) Pozdrawiam serdecznie:*
UsuńJaga to wspaniała dziewczyna, wielka indywidualistka
OdpowiedzUsuńi wspaniała osobowość, kiedyś będziecie z uśmiechem wspominać te jej bunciki
Pozdrowienia dla Jagusi od całej naszej rodziny
Janowa
Przekazane pozdrowienia. Bunciki - ładnie to nazwałaś ;) (Odpukać od soboty zeszłej mam w domu... nie, nie napiszę głośno, bo się słowa mi w g...obrócą;)).
Usuń