Urodziłam się we Wrocławiu. W nim też żyłam przez prawie 30 lat. A dokładnie 29 i pół. No może 29 i trzy miesiące. Tu chodziłam do szkoły, na studia, rozpoczęłam pracę, zaś weekendy spędzałam z przyjaciółmi w licznych knajpach. Bywałam także w teatrach, kinach oraz chodziłam na koncerty. W pewnym momencie zaczęłam jednak mieć coraz bardziej dosyć tego hałasu. Zgiełk, tłumy zaczęły mnie męczyć. Postanowiliśmy z W., który podzielał moje odczucia, zamieszkać pod Wrocławiem w małym miasteczku. I to była cudowna decyzja! Te weekendy na tarasie, kiedy to ptaków słuchałam, a nie trąbienia samochodów, skrzypiących autobusów i hałaśliwych tramwajów, sprawiły, że czułam ukojenie duszy. Dużo zieleni, czyste place zabaw spełniały nasze oczekiwania, naszą wizję, jak chcemy mieszkać.
Teraz żyję w jeszcze bardziej cichym i zielonym miejscu. W wioseczce, która nawet sklepów nie ma, choć istnieją dwa malutkie bary... Ale w końcu człowiek nie kaktus, pić musi.
Rano budzi mnie tak głośny śpiew ptaków, że czasami zastanawiam się, czy to ktoś nie włączył płyty z nagraniem. Dzieci z sąsiedztwa zbiegają się do naszego ogrodu i bawią przy oczku wodnym lub po prostu na ukwieconej stokrotkami trawie.
Nie tęsknię za miastem, choć bardzo chętnie poszłabym do teatru.
Nie tęsknię za miastem, choć czasami łażenie po sklepach bywa przyjemne. Dlatego raz w tygodniu wyjazd do większej miejscowości na zakupy zaspakaja moje potrzeby w tym zakresie.
Nie tęsknię za miastem, choć uwielbiałam spotkania ze znajomymi w knajpkach.
Nie tęsknię za Wrocławiem, choć jest moim miastem rodzinnym. Uwielbiam jego klimat, ale męczy mnie hałas. Uwielbiam jego architekturę, wiele miejsc, ale do szału doprowadzają mnie wszelakie remonty, nierówne chodniki, które utrudniają mi -wciąż jeszcze - przeprawę z wózkiem.
Miasto kojarzy się mi z jednym: z ogromnym pędem, masą ludzi, hałasem oraz korkami. Lubię czasami pojechać do większej aglomeracji, pozwiedzać, wypić kawę lub po prostu "połazić" po rynku, ale potem z radością wracam do mojego zacisznego zakątka.
Tego nie było! Chociaż wzięłam aparat, gdyż jechaliśmy dziś do Genewy, to zapomniałam wziąć do niego kartę. Zaś druga, którą mamy w samochodzie, także została w domu i czekała na wzięcie... Dlatego dzisiaj zdjęcie komórką...
Ogromne centrum handlowe BALEXERT w Genewie.
A w zestawieniu do tego obrazka prezentuję zdjęcie z wczoraj. Przed szkołą Jagody.
Pozdrawia Was serdecznie
wiejska babczeka,
Jagodzianka.
Piękny widok na drugim zdjęciu. Ale tego Wrocławia to Ci zazdroszczę :)
OdpowiedzUsuńSzczerze mówiąc to rzeczywiście - urodziłam się chyba w najpiękniejszym polskim mieście ;)
UsuńA ja też się urodziłam we Wrocławiu :)
OdpowiedzUsuńŁadnie tam u Ciebie.
Może się na tej samej porodówce rodziłyśmy? ;)
UsuńUwielbiam Wrocław!! Przeżyłam tam okres studiów i strasznie za nim tęsknię:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Malko
Bo to fajne miasto jest....;)
UsuńJa jednak jestem dziecko betonu, choć ze stanowczo mniejszego miasta. Takie widoki wole na wakacje. Moja Musia pyta skąd z Wroclawia jesteś?
OdpowiedzUsuńJa chyba od dziecka w swoim sercu łąki nosiłam ;)
UsuńNajpierw mieszkałam na tzw. "Kącie Bermudzkim" a potem zamieszkałam na Gaju, tuż za Dworcem Głównym ;)
Ehh... Uwielbiam Wrocław! :) Ja też mieszkałam na "Trójkącie Bermudzkim", choć we Wrocławiu się nie urodziłam :) Niestety, musiałam wrócić do miasta rodzinnego, ale wierzę, że jeszcze tam wrócę ;)
OdpowiedzUsuńPiękny widok - tych łąk :)
Pozdrawiam
Magdzik
Jak się bardzo chce, to..marzenia się spełniają!
UsuńPozdrawiam.
Oba zdjęcia bardzo ciekawe, jaki kontrast!
OdpowiedzUsuńMiałam w planie pokazać inne zdjęcie miasta, ale jak się okazało ,że z aparatu nici, to nawet już nie szukałam tego wymyślonego przeze mnie kadru;)
Usuńjak pięknie i zielono! ja bym z tą krową mogła leżeć cały dzień na łące :D
OdpowiedzUsuńTeraz jest tu naprawdę cudownie, bo ta zieleń jest taka soczysta. Czy ta mućka nie miałaby się też ochoty położyć? ;)
UsuńJa też z tych 'dziwnych", wolę spokój na co dzień, a hałas jedynie gdzieś pod ręką, jak mi się zachce
OdpowiedzUsuńCzyby nas dopadła już starość ? ;)
UsuńZdecydowanie Jagodzianko jestem za drugim zdjęciem.
OdpowiedzUsuńI mam tak samo jak Ty... lubię duże miasta na krotko, ale siebie i swojego życia w nich nie wyobrażam. Mieszkam w malutkiej duńskiej wsi. Jest cicho, przyjemnie, zielono, niedaleko lasu i jezior.... Ptaki rajcują mi po ogrodzie, nie śmierdzi "miastem", w ogródku rosną sobie kwiatki i zaczęły wschodzić warzywka... To jest to, jestem "wieśniarą" :D hihihi
Pozdrawiam cieplutko!
Znam ludzi, którzy mieli dosyć takich cichutkich miejsc i pojechali " do miasta" i nie wyobrażają sobie innego życia. Ja też "wieśniarą" jestem ;)
UsuńPozdrawiam.
Wrocław jest cudowny, miałam okazję mieszkać w nim 2 lata i bardzo miło wspominam ten czas :) Zwłaszcza, że mieszkałam tuż przy Galerii Dominikańskiej więc miałam rzut beretem do samego centrum :)
OdpowiedzUsuńTo mieszkałaś w fajnym miejscu pod względem komunikacyjnym. Wszędzie blisko.
UsuńW pięknym miejscu teraz mieszkasz. Lubię bywać w dużych miastach:)
OdpowiedzUsuńKiedyś bym się w głowę stuknęła, by mieszkać w miejscu, gdzie o zmroku życie zamiera. Ale wtedy nie znałam jeszcze decu i scrapu ;)
UsuńRozmumiem Cię doskonale. Sama, gdybym mogła, dałabym nura na głuchą wieś, bo miasto jest mi do niczego nie potrzebne, ale dzieciom rozpoczynającym edukację owszem...
OdpowiedzUsuńA ja we Wrocławiu nigdy nie byłam!
Pa
Trudno jest mi wypowiedzieć się w sprawie edukacji... Z jednej strony mnie się wydaje, że jeszcze właśnie na początku nie ma z tym problemu, bo podstawówki są blisko. Gorzej już z dobrą szkołą średnią. no i zaczyna się "młodość durna i chmurna", gdzie się ma ochotę na zabawę... O tym na razie nie myślę. Mam jeszcze trochę czasu ;)
UsuńOtóż to. I spotkania z kolegami/kolezankami są ważne, a tu ...krowy dookola. ;)Dla mnie raj, ale dla dzieci raczej nie. Ale sądzę, że mieszkanie na peryferiach we Francji a na głuchej wsi w Polsce to jest jednak różnica. Niestety.
UsuńBuziak
Powiem szczerze, że na głuchej wsi w Polsce nie chciałabym zamieszkać i na pewno na to bym się nie zdecydowała i to z bardzo wielu powodów.
UsuńJest ślicznie u Was. :) Zawsze można jednak pogodzić tęsknotę za przyrodą i spokojem z wygodami miasta. Ja mieszkam w byłej dużej wiosce, która ma wszystko, co trzeba. Nie muszę się z niej ruszać. Została wsiąknięta przez miasto i jako jego cześć, bo bardzo dobrą komunikację. Wkoło zieleń, fauna, a jednak miasto. Idealny kompromis. W takiej wiosce bez nawet sklepu nie mogłabym mieszkać, nawet w innym kraju i nawet z prawo jazdy i samochodem. :) Potrzebuję odrobiny anonimowości. :)
OdpowiedzUsuńW Polsce też mieszkam w miasteczku, które częściowo wieś przypomina. ale jest cicho ,spokojnie z wszelkimi wygodami. W Polsce nie mogłabym mieszkać w takiej wiosce, jak tutaj. Natomiast tutaj jest zupełnie inna mentalność ludzi. I choć się znamy, to nikt nikomu nie zagląda do okien, nie siedzi dniami w oknie i nie raportuje kto z kim i dlaczego.
UsuńJa mieszkam w Niemczech i tu akurat w mojej dzielnicy wciskają nos wszędzie. ;)Niby nie widzisz, że Cię widzą, a jak chwilę porozmawiasz, to okazuje się, że wiedzą, że Twój pies nie chce czasem iść pod górkę ze spaceru lub że odprowadzasz swojego chłopaka z psem na autobus do pracy, panie z apteki kojarzą Cię przechodzącą z psem, dlatego zapraszają do udziału we wiosennym konkursie foto dla czworonogów. Już teraz z tego powodu denerwuje mnie sąsiadka. Mało wypytuje, ale wszystko wie: kiedy Lu nie ma, że ktoś do nas przyjechał, zawsze przyuważy, jak idziesz z walizką/wyjeżdżasz. Nie wiem, jak ona to robi, bo też pracuje, ale na zmiany i jakoś chyba mało śpi, że wszystko wie. :D A niby jestem w mieście... Także czasem ścisłe centrum jest lepsze, bo nawet jak jesteśmy obserwowani przez znudzoną sąsiadkę, to jest mniejsza konfrontacja niż w mniejszej społeczności. A w Poznaniu mieszkałam w centrum, ale na cichej ulicy, wejście do mieszkania od podwórka, z wielkim kasztanowcem na podwórku, który był naturalnym parasolem przed głosami, spalinami. :) Teraz go ścieli. :/
UsuńJa Ci powiem rzecz taką: mieszkałam we Wrocku prawie w centrum. I mieliśmy sąsiadkę, która była jednocześnie dozorczynią - jak to się mawia. Nazywamy ją Aniołowa (Alternatywy 4), bo ona WSZYSTKO o wszystkich wiedziała. Nawet wiedziała, co jem na obiad ;)
UsuńWszędzie są wyjątki. :) I ludzie, którzy nie mają własnego życia... Smutne to troszkę.
Usuń