Miałam bardzo żartobliwy pomysł na dzisiejszy temat, ale zrezygnowałam z niego, bo za dużo pracy byłoby nad jego realizacją.
Ponieważ praktycznie od początku biorę udział w wyzwaniach Uli, to podobny temat się pojawiał już nieraz, musiałam więc trochę pogłówkować, jak w inny sposób go zinterpretować. Podejrzewam, że poranna kawa będzie dziś motywem wiodącym... Co zatem u mnie jest rytuałem dnia codziennego?
Jedną z podstaw, wręcz świętością jest wspólne wieczorne biesiadowanie. Gdy tylko pogoda pozwala ( rzadko to robi), jemy w ogrodzie. Powiem Wam, że jedzenie na świeżym powietrzu jest jedną z najprzyjemniejszych rzeczy w życiu. Mnie sprawia taką frajdę, że nawet jak jest chłodno, to opatulam isę kocem, ale jeść chcę na zewnątrz.
Natomiast od rana... Takie rytuały ustala Franek. On lubi mieć wszystko poukładane, działać wg zasad - o tym pisałam nieraz. Dlatego rano przynosi mi do łóżka książeczki i czytamy - a raczej oglądamy. Frank przy tym naśladuje postacie na obrazkach.
A gdy wychodzimy z domu, MUSI być na głowie Frania czapka. Jeśli nie będzie, wróci do domu, łapiąc się za głowę i wykrzykując: ojej, kepa! ojej, kepa! (nie wiem co ma "kepa" wspólnego z czapką, ale ma. Tak samo jak nazwa niebieski z "bibi").
Kolejnym naszym rytuałem jest zabawa ciastoliną. Frank przychodzi do mnie z nią i mówi:" kulki! maś!". to biorę tę ciastolinę i te kulki Mu robię, a on z radością zabiera i albo spłaszcza, albo plastikowymi nożyczkami (trzymając je jak sekator) próbuje pociąć, albo wsadza do "wyciskarki" i wychodzi długie takie coś ;).
No i mamy nową zabawę. (Nie wiem, kto ma większą frajdę: j, Franek czy... Jagoda :)). Nieśmiertelne, zawsze zachęcające do kreatywnej zabawy drewniane klocki. To już taki rytuał, że jak nie pada, to my budujemy miasteczko. i najlepiej, bym jeszcze budowała taki mostek wysoki, przez który ma przejechać samochodzik prowadzony przez Frania i aby mógł podczas tego przejazdu strącić całą konstrukcję, wołając :ojej! A co nie spadnie, to On delikatnie rączką "doburzy"...
Ot, takie rytuały dnia codziennego, bo wieczorem.... Rytuałem już jest, że po ciepłej kolacji i położeniu dzieci spać, wyciągam swoje zabawki i...jedna różnica między moimi zabawami a dzieci... nikogo nie wpuszczam do swojej piaskownicy!
A teraz oddalę się od laptopa, by celebrować kolejny rytuał dnia codziennego: sprzątanie, gotowanie, umycie okna. A może zrobię sobie święto i do tej celebracji dołączę jeszcze pranie? Taka ładna za oknem pogoda... Popołudniu przyjdzie burza i ...całą radość mego serca zBURZY....
Pozdrawiam,
Jagodzianka.
ładne ;]
OdpowiedzUsuńTeż nie wpuszczam nikogo do swojego grajdołka, chociaż to trudne bardzo. Nawet bardzo, bardzo. Teraz robię ozdoby na urodziny Blanki i muszę mieć przy tym oczy dosłownie wszędzie
OdpowiedzUsuńMoja piaskownica otwierana, gdy nikogo w pobliżu nie ma :D Znaczy gnomów, bo W. może być. On nie lubi moich zabawek. Znaczy nie bawi się nimi. Daję Mu inne do zabawy;)
UsuńNaszym ostatnio codziennym rytuałem są zabawy na rozłożonym kocu i próba podciągnięcia się do raczkowania (to Mikołaj) i oglądanie tych prób (to Mamunia). Ale ten czas leci!
OdpowiedzUsuńNiedługo będziesz obserwowała, jak ci wszystko ściąga i wszędzie zagląda:)
UsuńPiękne macie klocki! Kepa z czapką ma tyle wspólnego co apabek z gołąbkiem. A Wojtek musi mieć na głowie kaptur, choćby nic w nim nie widział :)
OdpowiedzUsuńA też prawda! nie skojarzyłam tych dwóch zwrotów! Klocki są zarąbiste. To prezent.
UsuńUrocze te rytuały :). Mój rytuał to ciągłe zbieranie zabawek i... budzenie Olka do przedszkola, ubieranie go na śpiąco i wspólne wyjście za 20 siódma.
OdpowiedzUsuńTeż uwielbiam jedzenie na dworze :).
Na razie to wychodzenie to nie moja działka. W. zabiera rano Jagnę do szkoły¸. A to zbieranie zabawek... Frank mi czasem pomaga, ale i tak się wszędzie to wala.
UsuńJak możesz nie wiedzieć co "kepa" na wspólnego z czapką?!
OdpowiedzUsuńZapewne Synkowi Twojemu chowanemu na francuskiej ziemi chodzi o kepi ;)
Kolejna moja kompromitacja... :D
UsuńJa po prostu uwielbiam Twoje interpretacje.. a wlasciwie, uwielbiam czytac obszerne wstepy, ktore zamieszczasz przed zdjeciem ;))
OdpowiedzUsuńpozdrawiam!
Cieszę się, że ktoś lubi moje gadulstwo ;)
Usuńhahaha - z pewnością nie jestem jedyna ;)))
UsuńBoję się jutra... W tym temacie mam tyyyyyle do powiedzenia... ;)
Usuń:DD to SUPER! bo wtedy ja będę miała tyyyyyyle ciekawego do przeczytania ;)
UsuńŁadne klocki mają Twoje dzieci ;) rozumiem, że układają je rytualnie ;) na przykład odprawiając przedziwne tańce ;)
OdpowiedzUsuńTak, po uprzednim wypaleniu fajki pokoju ;)
UsuńKiedys bardzo lubiłam jeść na świeżym powietrzu. Przypominały mi się pobyty u babci..dzieciństwo...ale to już nie wróci... Piękne te klocki, takie kolorowe. Też bym się chętnie nimi bawiła :)
OdpowiedzUsuńPiękne wspomnienia... Ale przecież nie jest powiedziane, że jeszcze nie będziesz jadała śniadań w swoim własnym ogródku ;)
UsuńUwielbiam jeść na świeżym powietrzu, niestety nie mam okazji.
OdpowiedzUsuńKlocki cudne, ach, uwielbiam się takimi bawić do tej pory :D
A co do posiadania własnej komnaty twórczej, to ja o niej marzę; już wiem, jak będzie wyglądać i wiem, że kiedyś we własnym, nie wynajmowanym ale naprawdę własnym domku, będę taką miała. Duże biurko, wiele szuflad, pudła i relingi z haczykami na przydasie... I duuuże okno, żeby było duuużo światła. O tak <3 Teraz ze scrapowaniem i pozostałą aktywnością twórczą gniotę się na małym stoliczku, zajmując do tego kawałek podłogi i parapetu, ech! Żaden szkrab mi co prawda koło tego stolika nie biega i nie zagląda, a Luby się moimi zabawkami nie interesuje, ale jednak nie ma to jak własne miejsce.
Wiem coś o tym, jeśli chodzi o własną komnatę. I ja nad tym boleję. Zanim się Franio pojawił na świecie, to miałam zrobiony duży kąt w sypialni z ogromnym biurkiem - tylko dla siebie. Tutaj stworzyłam swoje miejsce - niedługo pewnie pokażę, ale nie mam własnego stołu/biurka.
UsuńOoo, klocki! Ja swojego czasu rózniez budowałam miasto z moim brzdącem, ale obecnie rządzą puzzle ;)
OdpowiedzUsuńPuzzle też zaczynają u nas się pojawiać, rządzą jednak klocki ,ciastolina i samochody. A i hulajnoga - jak nie pada ;)
UsuńW takie klocki sama bym się pobawiła :)))
OdpowiedzUsuńTo wpadaj do nas jutro! :D
UsuńPiękne zabaweczki;) No i kawa musiała się przewinąć;)
OdpowiedzUsuńBez kawy nie ma dnia ;)
UsuńNo brawo tez sie wylamalas od kawy;)
OdpowiedzUsuńTez mialam pomydl z klockami ale znalazlam jeszcze cos innego
Wiem ,wiem - byłam u Ciebie ;D
UsuńPamiętam jak się takimi klockami bawiłam ale nie były tak ładnie malowane :)
OdpowiedzUsuńJa miałam takie zwykłe brązowo drewniane... :D
UsuńTakie zwykłe też mamy;)
UsuńDużo tych rytuałów :) ale to dobrze, łatwiej wszsytko ogarnąć
OdpowiedzUsuńAch, te rytuały są w różnej częstotliwości. I tak na przykład: czytam Wasze blogi i w międzyczasie kręcę kulkę z ciastoliny ;). przyjemne z pożytecznym ;)
Usuńzawsze przerażają mnie długie notki, bo jak to w internecie, tyle jest do przeczytania, obejrzenia... jak jestem w połowie lektury, to już mi w innej zakładce mruga coś i mnie rozprasza. jednak mimo mojego przerażenia, z przyjemnością przeczytałam twój post :) taki życiowy, cieplutki, rodzinny. buziaki!
OdpowiedzUsuńNawet nie zdajesz sobie sprawy (chyba) z tego, że właśnie tak szczere komentarze- o swoich obawach - są dla mnie niezwykle cenne. Ja, oczywiście, bardzo się cieszę z każdego, nawet najmniejszego pozostawionego słówka, ale nie każdy potrafi napisać, co naprawdę czuje,co mu przeszkadza, czy...czego się obawiał(a) - jak Ty. Jejku, i jak ja się ucieszyłam, że te obawy stały się płonne! sama zdaję sobie sprawę z tego, że zbyt długie teksty przerażają, czasami nudzą, zniechęcają. Tym bardziej jest mi miło czytać, że mimo tego, to co piszę, nie jest męczące. W każdym razie nie zawsze. Jejku , widzisz, i znowu się rozpisałam.... Ach ,te moje gadulstwo ;)
UsuńŚwietne klocki, bardzo rozwijają wyobraźnię.:)
OdpowiedzUsuńDzieci i dorosłych ;)
UsuńJak jestem na wsi, też - choćby pod kocem - ale siedzę cały boży dzień.
OdpowiedzUsuńA rytuały u mnie też wyznacza rytm dzieciecych spraw. :))
Pozdrawiam i zyczę, aby burza nie burzył Twego spokoju. ;)
Jedzenie na dworze jest najlepsze! Sama mieszkałam w bloku, ale jak tylko byłam u babci, a było to co najmniej raz na tydzień wyciągałam z siostrą wszystkich na zewnątrz od wiosny po jesień, o ile deszcz nie przeszkodził :-)
OdpowiedzUsuńA teraz, jak tylko mogę to korzystam z okazji :-)
Zazdroszczę Ci tego jedzenia na świeżym powietrzu :)
OdpowiedzUsuń