No tak...Wyszło
szydło z worka. Szanowna Teściowa dowiedziała się z mego bloga, że nie
jestem perfekcyjną mamą Jej wnuków... A tak się ukrywałam przez tyle
lat. Przepraszam, Mamusiu ;) Mimo wszystko Teściówka "zażądała" więcej
takich wpisów o swoich wnukach. Mamusia mówi, Mamusia ma...
FRANEK
W
życiu tego faceta nic się nie zmieniło. Nadal Jego największą miłością
jest jedzenie. Śniadanie daje mu Wojtek, bo Frank wstaje razem z Nim i
już w łóżeczku po przebudzeniu bardzo wyraźnie woła "TATOOO". Za dnia
potem mówi "Daddy" albo "Daddoo ";). Kiedy ja wstaję, robię sobie...
znaczy się nam... śniadanie, bo wiadome jest, że MUSZĘ podzielić się z
Frankiem. Bo KAŻDY musi się z Nim dzielić swoim posiłkiem. I nie ma
zmiłuj!
Ok. godz. 10.oo
przygotowuję obiad. Niejednokrotnie z uwieszonym u nogi Frankiem, który
widzi produkty spożywcze i woła ... jakże by inaczej MNIAM MNIAM! Jednym
z moich sposobów jest "zatkanie" Go poprzez obranie z pestek winogron,
przepołowienie ich i wsypanie do kubeczka. Franek, widząc ów kubek, już
siada na podłodze i "prawie" grzecznie czeka, aż Mu go podam. Wtedy je
ze smakiem i mlaskaniem. W tym czasie ja mogę obrać ziemniaki, zrobić
zupę nawet! Tylko dużo tych winogron w kubeczku musi być!
Potem
jedziemy po Jagnę na moim złotym rydwanie. To jedna z tych przyjemnych
chwil, gdy sobie jadę i chłonę: a to zielone żywopłoty, a to kasztany, a
to owce, a to kwiaty przeróżne, a to domy z cudnymi okiennicami, a to
Alpy, a to Mont Blanc... Ach...
Właśnie
dzisiaj Wojtkowi mówiłam, że w Polsce na pewno są równie piękne
miejsca, bo czytam i oglądam blogi dziewczyn mieszkających w puszczach, w
Bieszczadach. Więc ja to wiem. Ale ja nie miałam tego szczęścia, by
mieszkać w takich regionach. A tu mam. I dlatego też celebruję te
chwile, gdy mogę podziwiać Montes Jura, które z dnia na dzień zaczynają
mienić się czerwienią, pomarańczem, żółcią i brązem. Przez te cztery
lata za tym właśnie bardzo tęskniłam, bo TU to miałam, a TAM nie...
Ale, ale... miało być o dzieciakach.
Wracamy
zatem na lunch i Franek już od progu woła o (i tu zaskoczenie) MNIAM
MNIAM. Wsadzam Go zatem na krzesełko - i On już wie, że za chwilę...za
momencik... będzie MNIAM MNIAM, więc siedzi "prawie" cicho. Cudne we
François jest to, że On szybko "łapie" zasady i je akceptuje. I bardzo
nas naśladuje. To jest bardzo zabawne! Jak zasiądzie na swoim krzesełku,
to domaga się śliniaka. Nie zacznie konsumpcji bez łyżeczki albo
widelczyka w ręku. To musi mieć. Nawet jeśli nie je samodzielnie. I
jeżeli je obiad składający się np. z ziemniaków, marchewki gotowanej i
indyka duszonego, to on decyduje co i w jakiej kolejności będzie jadł.
Jeżeli zatem podam najpierw porcję marchewki, to potem prawdopodobnie
będzie chciał ziemniaki. I jeżeli podam mu najpierw mięso, to pokiwa
głową na "nie" i ust nie otworzy.
Ale jak mu coś zasmakuje, to usta otwiera tak szeroko, że migdałki Mu widać.
Gdy
późnym popołudniem wraca Woj z pracy, Franek już się Go czepia rękami i
nogami, bo TATO będzie za chwile jadł obiad... nie, nie sam... Z
Franiem, oczywiście! Siadają obaj i jedzą na spółę.
Potem Frank zje jeszcze podwieczorek a zaraz po nim kolację...
O Jego kaskaderskich wyczynach napiszę za tydzień, ale bądźcie pewni, że kiedy zazna kontuzji...
...jedynym pocieszeniem i uciszeniem (poza MAMY przytuleniem, oczywiście) jest... MNIAM MNIAM:
JAGODA
Gwiazda nasza coraz pewniej czuje się we francuskiej szkole, ale miała chwile zwątpienia.
Kiedy
tu przyjechaliśmy, była bardzo optymistycznie nastawiona do tutejszych
realiów. Tak ją przygotowałam. Obawiałam się jednak, że rzeczywistość
trochę Ją przygniecie. I moje obawy się sprawdziły, niestety. Miała taki
tydzień w szkole francuskiej, że nie chciała wykonywać poleceń Pani,
przestała się zgłaszać, udzielać na lekcjach. Nie chciała też chodzić do
szkoły. Nie było łatwo nikomu. A szczególnie nam Rodzicom, którzy to
winni być perfekcyjnymi i znosić fochy dziecka z godnością i iście
stoickim spokojem. Rozmowy i "pedagogiczne" podejście sprawiły, że Jagna
znowu zmieniła nastawienie do szkoły na przyjazne i jak to pani mówi,
teraz jest "cool".
Największą
zmorą naszą jest kompletne niezrozumienie przez Jagnę pojęcia
POSPIESZYĆ SIĘ. W żadnym języku Ona nie "kuma" jego znaczenia. Jagoda
rano ma zawsze czas na: medytacje, zabawę z chomikiem, na zabawę pet
shopami, na zabawę z Franiem, na rysowanie/malowanie/pisanie. Natomiast
nie jest dla niej konieczne wykonanie takich czynności jak: poranne
ablucje, czesanie, ubieranie się, jedzenie śniadania. Ja o piciu nie
wspomnę... Szybkie ubieranie butów jest czymś niemożliwym do spełnienia,
ponieważ:
-nie wie, jakie założyć;
-po wskazaniu odpowiednich: dlaczego nie inne;
- po wytłumaczeniu dlaczego nie inne: ale te są RÓŻOWE, A ONA RÓŻOWEGO NIE LUBI;
-po
wytłumaczeniu, że w innym kolorze nie ma, BO SAMA WYBIERAŁA RÓŻOWE, BO
DO ZESZŁEGO TYGODNIA TEN KOLOR UWIELBIAŁA i wszystko dla Niej zakupione
było tejże barwy, zakłada je z taką szybkością, jakby ze stali one były,
albo Ona paraliżu doznała...
Widzimy
jednak ogromne postępy w nauce kolejnego języka. Nawet bawiąc się,
zaczyna wtrącać francuskie słówka. To krzepiące. Mimo braku znajomości
definicji pojęcia SPIESZYĆ SIĘ....
Tutaj jest w roli nauczycielki języka francuskiego a ja jestem mamą Jagody...
Tu
natomiast mamy przestawienie "Cztery pory roku". Rzeczywiście, spektakl
tak długo trwał ,że Wojtek musiał pójść Franka umyć, a ja siedziałam i
podziwiałam... Dobrze, że zrobiło się chłodno, bo Ona by tak jeszcze
mogła i mogła..
Muszę jeszcze wspomnieć o nowej artystycznej fascynacji naszej Córki. Otóż Jagna zajęła się fotografią. I to na poważnie!
Jej pierwsze zdjęcia:
Do widzenia się z Szanowną Rodziną jak i z Cudnowymi Czytelnikami,
Jagodzianka... i Jagna ;)
P.S. Jak już Szanowne Mamusie "wkręcą się" w czytanie coniedzielnych wpisów o swych wnuczętach, to niech Mamusie nauczą się pisać komentarze pod postami. Wnuczęta będą szczęśliwe, jak przeczytają jakieś dobre słowo od Babć.
Autorka blogu - poprzez wrodzoną skromność - nie prosi o nic :P
Ale miło się czytało o Twoich dzieciakach!
OdpowiedzUsuńNajbardziej wzrusza mnie miłość Frania do jedzenia :)
Che, che;) Tylko ta Jego miłość czasami jest lekko męcząca ;)
Usuń:)) znów czytam i czytam :)
OdpowiedzUsuńI znowu jest mi niezmiernie miło ;D
UsuńTak, milo sie czyta...o dzieciakach :)
OdpowiedzUsuńMnie natomiast to uwielbienie jedzenia przez Franciszka zadziwia, przerrrraza wrecz :)))) Rzecz absolutnie mi obca! :)
A Jagoda? no brawa dla Niej! Natomiast te butki, skoro juz tak bardzo ich nie lubi, niech przysle Cioci Gosi. Ciocia lubi bardzo, mimo jakiejs trzydziesteczki wiosenek wiecej niz szczesliwa posiadaczka rozowych butkow ;) Co do rozmiaru...no coz, juz sobie Ciocia jakos poradzi!
Pozdrawia sie!
Sisterka
Oboje lubią jeść. Co mnie mile zadziwia, bo ja tam jeść w swoim dzieciństwie nie musiałam, gdyż żywiłam się powietrzem i psychicznie byłam nastawiona na dziedziczenie w tej kwestii.
UsuńSwoją drogą, ja nigdy nie zmuszałam, nie namawiałam. Nie chcesz, nie jedz. Uważam, że łażenie za dzieckiem, trucie, by zjadł, namawianie sprawia, że temat ten urasta do poważnego problemu wokół którego robi się dużo szumu. I chyba dziecko czasami już czuje się tym przytłamszone. Mam wrażenie, że my - rodzice - czasami przesadzamy, twierdząc, że dziecko jest niejadkiem. Jeśli przed obiadem na spacerze dajemy mu: biszkopciki, serek, bananka, ciasteczko, batonik, soczek, to nie jest dziwne, że nie chce potem jeść. A jak troszkę podłubie w tym obiedzie i mówi, że nie chce jeść i odchodzi od stołu a za sekundę już wcina ciasteczko albo paluszki... No cóż... Oczywiście, jest wiele przypadków, gdy dzieci rzeczywiście nie chcą jeść. I naprawdę współczuję rodzicom.
Kochana powinnaś książki pisać.Mnóstwo osób napisało już powieści o adaptacji na włoskiej czy francuskiej ziemii,ale tam nie było wtrętów o dzieciach i życiu rodzinnym.Zrobisz furorę!
OdpowiedzUsuńDzieciaki świetne,a Mama z dyplomatycznym podejściem do...hm.Pozdrawiam.
Dziękuję Ci, kochana, za tak piękne słowa. Znam jednak swój talent... hmmm... taki grafomański i nie chciałabym księgarń zaśmiecać takim pseudopisaniem. Miło jednak, że tyle Osób, wśród nich Ty, lubi czytać moje historyjki ;)
UsuńStaram się podchodzić dyplomatycznie do wielu spraw i Córy humorów, bo inaczej już dawno zwariowałabym ;)
Twoje dzieciaki są bossskie!
OdpowiedzUsuńAle masz szczęście z Frankiem. Moja córka nie chciała jeść...
Kochana, boskie? Jedno swoimi fochami sprawi, że będę się leczyć psychiatrycznie a drugie swym apetytem puści nas z torbami ;)
UsuńA tam poważnie: są cudne, kochane i... bossskie!
Córa nie chciała, ale już chce? To ważne. Ja uważam, że nawet jeśli dziecię nie jest zbyt chętne do jedzenia, to ważne są wyniki: czy nie ma anemii, czy nie jest zbyt ospałe, apatyczne. Jeśli mimo tego niejedzenia jest aktywne i radosne, to znaczy, że wszystko jest ok.
Czytam o tym jedzeniu Franka i aż mi się łezka w oku kręci... moje dziecko też tak miało... Mniej więcej do ukończenia 2 roku życia. A potem mu przeszło.
OdpowiedzUsuńCzyli mówisz, że jest szansa, że nie zbankrutujemy przez Niego? Całe szczęście, że Frank jeszcze nie potrafi otwierać lodówki :)
UsuńGorzej. Tzn, że życzę absolutnie. Ale z dziecka które bez grymasów jadło wszystko bez problemów i grzecznie zrobiło się dziecko, które je tylko wybrane produkty (ogójek, mama ogóóóóójka!!!) a na dodatek jeszcze nie może usiedzieć przy stole, bo najprawdopodobniej krzesełko zaczęło gryźć jak tylko siedzi się na nim dłużej niż 3 minuty.
Usuń:))))) Dokladnie tak! Moje dziecie tez tak mialo, ze jako tzw male (w sensie baaaardzo mlode), wcianalo warzywka i inne takie az przyjemnie bylo patrzec. Nigdy jednak samo o jedzonko nie nawolywalo. Zesloiczkowego "dobra" kijem nie tykalo, co mamusi w podrozach nieco przeszkadzalo. Potem chyba uznalo, ze powinno zachowac rownowage zywieniowa i przerzucilo sie na diete absolutnie maczna, przeplatana jedyna sluszna zupa - pomidorowa. Ja tam nie nalegam, chociaz jakas witaminke w postaci szpinaku mogloby czasem wciagnac...ale nie wciaga. Wychodze z zalozenia, ze dziecko sie nie zaglodzi, a makaron gotuje sie szybko i odpada klopot obmyslania menu ;)))
UsuńA ksiazki to pisz! jasne! juz kilka czytelniczek masz "urobionych"! a ja do wanny wole z ksiazka niz z komputerem ;)))
Pozdr...strasznie deszczowo, ale pieknie!
Siska
Dopiero teraz tak patrzę - tam miało być oczywiście, że NIE życzę absolutnie takiej zmiany ;)
UsuńRae, oczywiście, wiem, że miało być NIE ;) Jagna moja też była wielbicielką jedzenia wszelakiego, aczkolwiek nie jadła w takich ilościach jak Frank. Jej się trochę zmieniło, gdy zaczęła... chodzić do przedszkola. widziała, że dzieci nie jedzą surówek, to ona też. I taką mi właśnie argumentację przedstawiała. Ale mimo wszystko je ładnie do tej pory. Nie mam żadnych problemów. Może z Frankiem też tak będzie? zobaczymy!
UsuńUwielbiam te Twoje opisy :) A Jagna i Franek, ja na mój gust, są wspaniałym urozmaiceniem Waszego życia :)
OdpowiedzUsuńDzięki wielkie! Oj, tak urozmaiceniem oni są!
UsuńJa tak tylko na szybciutko....moje dwie gwiazdy też nie reagują na "pospieszcie się"! Uffff...kamień z serca, bo myślałam, że już z nimi coś nie teges :)A wczoraj mąż pojechał na takie spotkanie z pedagogami/psychologami i innymi rodzicami, dotyczące dzieci rzecz jasna, które będzie trwało przez 10 spotkań i wczorajszy jego komentarz: "nasze dzieci wcale nie są takie złe :))" Uffff...miłego!
OdpowiedzUsuńCzyli moja nie jest jedyna, która nie rozumie tego pojęcia? Napisz potem trochę o tych zajęciach. ciekawa jestem, do jakich wniosków dojdzie Twój Mąż.
Usuń